Weekend poprzedzający wyjazd
chłopaków na Memoriał do Katowic Zbyszek postanowił spędzić w Bełchatowie.
Cieszyłam się z tego powodu, ponieważ w ostatnim czasie czułam, że coś się
między nami zmieniło. Może byłam przewrażliwiona, ale podczas naszym rozmów
często zapadały momenty ciszy, Bartman wykręcał się od odpowiedzi albo
niespodziewanie zmieniał temat. Podejrzewałam, że wszystkiemu winne jest to, że
nadal nie trenował w pełnym wymiarze, a jego szanse wyjazdu na Mistrzostwa
Europy malały. Nic innego o czym wiedziałam przecież się nie wydarzyło, więc to
właśnie tutaj upatrywałam problemów. Trener zapewniał Zbyszka, że poczeka z
decyzja do ostatniej chwili, ale on sam już czuł, że nie zdąży, organizmu nie
da się oszukać. Liczyłam, że spędzimy ze sobą dwa dni, że może namówię Zibiego
na to, że tak czy siak pojedziemy na mistrzostwa jako kibice. Justyna chciała
zrobić niespodziankę Bartkowi i jechać do Czech, moglibyśmy się, więc wybrać
tam we trójkę. Wróciłam do mieszkania późnym popołudniem, zmęczona i umorusana
od stóp do głów w smarze, ponieważ mieliśmy usterkę. Spodziewałam się, że
zastanę już Zbyszka i nie myliłam się siedział w salonie i przeglądał jakąś
gazetę.
- Cześć kochanie – pomachałam
do niego ręką, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. – Wiem, że wyglądam
koszmarnie, zaraz wezmę prysznic – szybko poszłam odświeżyć się do łazienki.
Gdy wróciłam siatkarz nadal siedział w tym samym miejscu.
- To co będziemy robić? Może
poszlibyśmy do kina? – przysiadłam obok niego wpatrując się w coraz bardziej
zamyśloną twarz bruneta.
- Musimy porozmawiać – te słowa
nigdy nie wróżą nic dobrego. Do tego ton w jakich je wypowiedział tylko wzmógł
moją czujność.
- Coś się stało? – czyżby
chodziło o jego zdrowie?
- Miałem nadzieje, że to raczej
tym mi coś o tym powiesz – nie miałam pojęcia do czego zmierza.
- Zbyszek nie rozumiem, o co ci
chodzi? – niepokój zaczął wzmagać się na sile.
-O to… – wyciągnął kartkę z
tylnej kieszeni spodni i rozłożył na stoliku. – Nie tak się umawialiśmy –
zauważyłam w rogu białego papieru logo Racing Drive. Skąd on się o tym
dowiedział i najważniejsze skąd u niego wziął się ten dokument?
- To dla mnie nic nie znaczy i
tak nigdzie nie jadę – zaczęłam go przekonywać. Może on myślał, że ja zaraz
spakuje walizki i wyjadę na trzy lata do Stanów.
- Żaneta bardzo cie proszę
przypomnij sobie jedną z naszych rozmów. Obiecałaś mi coś. Miałaś nie
rezygnować ze swoich marzeń, a to przecież było jedno z nich, z tego co
pamiętam najważniejsze. Chcesz zaprzepaścić taką szansę? A może myślałaś, że
nigdy się nie dowiem? – nadal tępo wpatrywałam się w dokument. Nie mogłam
wykonać żadnego ruchu. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy, bałam się co w nich
zobaczę, a co on dostrzeże w moich.
- Mam studia, już postanowiłam.
Nie mówiłam ci o tym, bo i tak nigdzie się nie wybieram – stanowczo starając
się powstrzymać łamiący się głos wypowiedziałam to zdanie.
- Dlaczego nadal mnie
okłamujesz? Jest przecież inne rozwiązanie i dobrze o tym wiesz – jego głos,
choć nie podniesiony ani o ton zaczął brzmieć obco, szorstko. – Dylan znalazł
inne wyjście, dlaczego nie skorzystasz z jego propozycji? – teraz już nie
wiedziałam jak mam się bronić przed tym argumentem. Nie podejrzewałam, że w tej
sprawie Lewinsky znajdzie sprzymierzeńca i to w osobie Bartmana. Oczywiście nie
było dnia, żeby Dylan nie namawiał mnie do wyjazdu do Nowej Zelandii na rok,
ale ja starałam się być głucha na jego słowa.
- Czemu ty również jesteś
przeciwko mnie? Powinieneś być raczej wściekły, że miałabym wyjechać – wstałam
i podeszłam do okna opierając się o parapet. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś za
moimi plecami stara się zdecydować o moim własnym życiu.
- Jestem wściekły, bo ukrywasz
przede mną, że stoisz przed tobą wielka szansa. Jestem wściekły, bo nie chcesz
z niej skorzystać i nie mogę pojąć dlaczego? – wzmocnił siłę swojego głosu i
mimo że to nadal nie był krzyk coraz bardziej przerażała mnie ta rozmowa.
-A nie pomyślałeś, że nie chce
wyjechać, bo cie kocham i nie wyobrażam sobie, by znaleźć się tak daleko od
ciebie! – to była prawda, to już nie studia trzymały mnie na miejscu,
najważniejszym powodem, dla którego trzymałam się kurczowo swojego zdania była
osoba Zbyszka.
- To tylko rok – powiedział tym
razem bardzo cicho, ale ja słyszałam to jakby właśnie zabił dzwon Zygmunta.
- Zbyszek teraz to jesteś już
śmieszny! Nakłaniasz mnie do wyjazdu, dobrze wiedząc, że nasz związek nie
przetrwa ani próby czasu ani odległości. Chcesz powiedzieć, że nie zauważyłeś
jak w ostatnim czasie się od siebie oddaliliśmy? Nie wszystko można zwalić na
kontuzje i nasze treningi, częściej się mijamy niż jesteśmy razem i oboje
znosimy to coraz gorzej! - jego tok myślenia stał się dla mnie kompletnie obcy.
On, który twierdził, że związki na odległość nie mają prawa bytu teraz wysyła
mnie bez najmniejszego zająknięcia na drugi koniec świata.
- Chcę tylko żebyś spełniła
swoje marzenia. To jest najważniejsze. Może jeszcze tego nie rozumiesz, ale za
rok może kilka lat zaczniesz rozliczać się ze swojego życia i co, jeżeli, wtedy
powiesz, że żałujesz tego, że nie spróbowałaś. W głębi serca tego pragniesz,
tylko jeszcze o tym nie wiesz – zaczęło się we mnie gotować. Dlaczego on musiał
przytaczać te wszystkie argumenty, które już od jakiegoś czasu podszeptywało mi
moje serce. Próbowałam jednak go podejść.
- Ty siebie słyszysz?! A, gdzie
w tym wszystkim jest nasz związek, ty sam!? Przecież się kochamy, w dupie mam
Racing Drive i to wszystko, wolę ciebie! – odwróciłam się ponownie do niego,
wrzeszcząc mu prosto w twarz. Miałam wrażenie, że on już wszystko przekreślił.
- Mnie tutaj też nie będzie,
podpisze kontrakt z Cueno. Żaneta i tak bym wyjechał – słysząc, że Bartman ma
zamiar wyjechać do Włoch nogi się pode mną ugięły. Nie zabolało mnie to, że
chce wyjechać, ale, że nawet nie zapytał mnie co ja na to, zwyczajnie oznajmił
mi co ma zamiar zrobić.
- Kłamiesz! – rozedrganym
głosem udało mi się krzyknąć, może on mnie tylko tak podpuszcza.
-Nie kłamię, na stoliku jest
umowa wystarczy jeden mój podpis. Nie miej wyrzutów sumienia. Bądź egoistką,
tak jak ja teraz jestem. Wyjedź zdobądź doświadczenie, osiągnij sukces przecież
tego pragniesz. Widocznie tak miało być – przysunął do siebie czarna teczkę i
wyciągnął z niej zapisaną kartkę papieru. Podejrzewałam, że to jest ta
wspomniana umowa.
- Nie wierzę ci, ty nie
wyjedziesz, chcesz mnie tylko zmusić bym to ja wyjechała! Przecież mnie kochasz
, nie wierzę, że pozwolisz mi odejść !– zsunęłam się po kaloryferze w dół
opadając na podłogę. Ta rozmowa zaczynała mnie przerastać w każdym aspekcie.
- Właśnie dlatego, że cie
kocham to zrobię, to – długo się nie zastanawiał tylko złożył podpis w
wyznaczonym miejscu – Kocham cię i tym ruchem zmuszam cię byś spełniła swoje
marzenia. Nie uciekaj od nich dobrze wiesz, że to nie ma najmniejszego sensu –
nie mogłam tego dłużej znieść. Dla mnie nie mieściło się w głowie to, że można
tak zwyczajnie wysłać ukochana osobę w świat i robić to jeszcze tak spokojnie.
W ciągu tej rozmowy brunet pokazał
mi swoje zupełnie inne oblicze tak dla mnie obce. Nigdy nie podejrzewałam go,
że jest skłony do takich kroków. Składając podpis na umowie w pewnie sposób
odtrącał moją osobę i spowodował, że budowany wspólnie przez osiem miesięcy
świat rozsypał się na kawałki. Nie zastanowiłam się nawet nad tym co robię,
podbiegłam do stolika i potargałam podpisany przez niego kontrakt na kawałki.
- I co teraz zrobisz? –
spytałam.
- Mam drugi egzemplarz, gdzie
indziej. Żaneta to niczego nie zmieni – zdecydowałam się spojrzeć w jego
tęczówki były smutne, ale biła z nich pewność siebie.
- Czyli co to koniec, tak mam
to rozumieć? – pytałam, choć dobrze wiedziałam, że tak jest.
- To początek czegoś nowego –
tym razem jednak usłyszałam w jego głosie wahanie, lekkie zwątpienie.
- Jesteś podły – powiedziałam,
na nic więcej nie było mnie już stać. Wybiegłam z mieszkania kierując się do
Kurka. Nadal nie rozumiałam co się przed chwilą wydarzyło i dlaczego
przytrafiło się to właśnie mnie.
***
Z
perspektywy Zbyszka…
Nie wiedział czy w jego życiu
spotkało go coś trudniejszego niż ta rozmowa. Długo zastanawiał się nad tym co
zrobić i jak to rozegrać. Czy Makowska będąc na jego miejscu postąpiła, by
podobnie? Gdy rozważył ten argument był pewien tego co postanowił. Wiedział, że
będzie bolało, ją zapewne bolało teraz tysiąc razy mocniej niż jego, ale czuł,
że to jest właściwe. On już w głowie rozważał scenariusze co i jak, Makowska
też to z czasem zrobi i dostrzeże, że miał racje, może nawet doceni to, co się
właśnie wydarzyło. Cierpiał z tego powodu, że musiał przy niej podpisać
kontrakt z Cueno, wiedział, że tą decyzją postawił ją pod ścianą, że ona mocno
się właśnie w tej chwili na nim zawiodła, może kiedyś mu wybaczy. Ale widział w
jej oczach, że ten argument zaważał na tym, by zrozumiała że mówi poważnie.
Spowodował, że znów stała się wolnym ptakiem, który nie ma żadnych zobowiązań,
które trzymały, by go w jednym miejscu. Doskonale wiedział też, że blondynka
ostatnimi jego słowami zdała sobie sprawę, że jego wyjazd do Włoch a jej do Nowej
Zelandii jest jednoznaczny z tym, że ich związek właśnie się skończył. Skończył
się trochę nietypowo, bo zakończeniem ich wspólnych relacji miała być otwarta
nowa droga ku spełnieniu marzeń. Czuł, że zachował się zbyt oschło podczas tej
rozmowy, starał się stłumić swoje własne emocje głęboko w sobie, one tylko, by
mu wszystko utrudniły. Ta decyzja i rozmowa dały mu do zrozumienia, że się
zmienił, postawił jej dobro nad swoim, namawiał ukochaną osobę do odejścia,
choć sam nie wyobrażał sobie, jak bez niej przetrwa. Wiedział, że to jedyne
wyjście, by Makowska mogła spełnić swoje pragnienia i osiągnąć to, co chciała.
Nie było innego rozwiązania, decyzja musiała być podjęta na dniach, miał
nadzieje, że Żaneta wykorzysta daną szansę. Nie czuł ulgi, gdy zatrzaskiwała za
sobą drzwi, czuł smutek, pustkę, która momentalnie zaczęła go otaczać i
nieprzyjemne kołatanie serca. Będzie bolało jeszcze długo i pewnie tak naprawdę
nigdy nie przestanie, ale to była jedyna rzecz jaką mógł ją przekonać, by
wyjechała z Lewinskim. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, odkąd Żanet wyszła,
ale chyba nie tak dużo, bo do mieszkania wkroczył rozwścieczony Kurek.
- Kompletnie ci odjebało!
Dlaczego z nią zerwałeś?! – usłyszał. Zrozumiał, że udało mu się osiągnąć to co
chciał, ale nie poczuł ani grama satysfakcji.
- Nie zerwałem z nią bez
powodu. Ona dobrze wie dlaczego tak się stało i czemu nie możemy być dalej
razem – wytłumaczył. Szatyn wyglądał tak, że lada moment a rzuci się na niego z
pięściami. Bartman zastanawiał się co go jeszcze od tego powstrzymuje.
- Tak wiem wyjaśniła nam
wszystko. Ale ani ja ani Justyna nie możemy pojąć dlaczego? Co się opętało? –
jak widać Kurek nie pojmował jego intencji.
-Chcę, by robiła to, co kocha,
a wiem, że będąc ze mną jest ograniczona i nie podejmie tych samych decyzji,
gdyby była sama. To tak jakby ciebie ktoś ograniczał w uprawianiu siatkówki, to
działa na tej samej zasadzie – obrazując wszystko przyjacielowi jeszcze raz na
nowo układał to sobie w głowie.
- I tak tego nie rozumiem i nie
licz na to, że zrozumie to Żaneta. Nie wiem jak możesz pozwolić jej, by
wyjechała, wręcz ją do tego zmuszasz. Skąd taka pewność, że będzie tam
szczęśliwa? – tego nie był pewien, to właśnie w tym aspekcie podejmował ogromne
ryzyko. Liczył jednak na to, że może nie do razu poczuje się szczęśliwa, ale za
miesiąc, dwa, gdy wspomnienia wyblakną wszystko może ulec zmianie.
- Bartek nie wiem. Nie oskarżaj
mnie, postąpiłem tak samo, jak ona postąpiła, by ze mną. Znasz ją na tyle że
tutaj przyznasz mi racje – Kurek przytaknął. – Z resztą wiem, że, gdyby ona
dowiedziała się, że mam propozycje z Włoch siłą wymusiłaby na mnie podpisanie
kontraktu, więc i tak na jedno wyszło – stwierdził. Obecność szatyna
powodowała, że zaczynał widzieć rysy na swoim planie. Wiedział, że prędzej czy
później jej dostrzeże, ale nie podejrzewał, że stanie się to już kilka chwili
po jego realizacji.
- Włochy są bliżej, dalibyście
sobie radę, a tak – załamany Bartek usiadł obok niego.
- Proszę cię nie męcz mnie, mi
też jest kurewsko ciężko – pogrążył się w swoich coraz smutniejszych myślach i
powtarzanie sobie, że dobrze zrobił przestało mu pomagać. Tak umierał związek,
który przecież nigdy nie miał prawa umrzeć.
***
Ostatnie kilkanaście dni to dla
mnie jedna wielka czarna plama. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć ani
wykonywać świadomie żadnych czynności. Wszystko odbywało się mechanicznie a do
mnie nic nie docierało. Jeżeli taki był plan Zbyszka to mu nie wyszło, bo nie
potrafiłam podjąć żadnej decyzji. Nie wiem już co bolało mnie bardziej, to, że
to on zmusił mnie do podjęcia decyzji, czy to, że zrobił to niemal z zimna
krwią. Jedyne, na co byłam w stanie się teraz zdecydować to, to, że wróciła do
rodzinnego domu odcinając się od tego co stało się częścią mojego życia. Stałam
się milcząca, smutna wiele czasu spędzałam przy grobie Pawła licząc, że może
stąd dostanę jakąś odpowiedź. Na próżno. Rodzice martwili się o mnie a ja nie
byłam w stanie im powiedzieć co się ze mną dzieje. Wieczory, choć nadal ciepłe
dla mnie były chłodne jakby mroczne przepełnione ciszą i pustką. Nie chciałam
dać sobie pomóc, Dylan próbował podtrzymać mnie na duchu, Bartek z Justyna
ciągle dzwonili, wysyłali wiadomości, powtarzali, że będzie dobrze. Tylko jak
ma być dobrze jak ja miałam wrażenie, że dla mnie świat się skończył.
-Ten zakręt weź z trójki, pamiętaj
hamulec w ostatniej chwili ścięcia – Paweł wesoło dawał mi wskazówki a ja
zagryzając dolną wargę wykonywałam wszystko z aptekarską precyzją.
- Udało się – pisnęłam, gdy manewr
wyszedł tak jak oboje tego oczekiwaliśmy.
- Mówiłem ci, że masz ogromny talent,
rok, dwa i przegonisz braciszka.
Obraz rozmył się a na jego miejscu
pojawił się inny. Ja pełna skupienia już widziałam przed oczami czarnobiałą
szachownice przecinającą powietrze. Po wyjściu z wozu ściskana przez wiele rąk.
W pewnej chwili powędrowałam w górę, to Jego silne ramiona okręcały mnie wokół
powietrza, to Jego zielone oczy biły teraz dumą i zadowoleniem.
- Wiedziałem, że wygrasz! – krzyknął,
a potem nie stawiając mnie na ziemi przekazał w inne ramiona. Tym razem wesołe
oczy Pawła śmiały się od mnie emanując szczęściem.
- Widzisz miałem racje, jesteś dużo
lepsza ode mnie, moja mała siostrzyczko.
Obudzałam się zlana potem
Zbyszek i Paweł w jednym śnie, ja wygrywająca ważny wyścig, ich słowa. Czy to
miał być ostateczny cios, a może znak? Nie miałam pojęcia. Tego dnia po raz
pierwszy od naszego zerwania wróciłam na tor. Prowadząc rajdówkę miałam dziwne
wrażenie, że coś się zmieniło, że ktoś jest przy mnie. Naszło mnie jakieś
dziwne przeczucie, że nie ważne co się wydarzyło oni oboje zawsze będą przy
mnie, że na zawsze zostaną w moim sercu. Nieważne, gdzie na świecie będę i tak
będę czuć to samo i o to właśnie chodziło. Porozmawiałam z Dylanem, obiecał się
zająć formalnościami. Wiedziałam jednak, że to jeszcze nie koniec musiała
porozmawiać ze Zbyszkiem jeszcze ten jeden raz. Mieszkanie jednak było puste, a
ja nie wiedziałam co robić, co, jeśli już wyjechał? Skoro na mistrzostwa i tak
nie pojedzie może postanowił wcześniej wyruszyć do Italii. Nie miałam
zapasowych kluczy, oddałam jej Justynie dlatego teraz nie wiele się
zastanawiając dzwoniłam do mieszkania piętro wyżej licząc, że, chociaż ich
zastanę. Bałam się, że i tutaj szczęście mnie opuści i, że Bartek już pojechał
na zgrupowanie. Myliłam się jednak.
- Żaneta! – zaraz po otwarciu
drzwi zostałam porwana w ramiona szatyna. Jego oczy wpatrywały się we mnie z
radością przemieszaną z troską i smutkiem.
- Nie wiecie, gdzie jest
Zbyszek? – wypowiadając jego imię moje tęczówki mimowolnie się zaszkliły.
- Pewnie jest na hali – szybko
poinformował mnie Bartek.
- Dziękuję. Chcę wam
powiedzieć, że życzę wam jak najlepiej. Liczę, że zatańczę na waszym weselu –
zwróciłam się już do nich obojga, bo Justyna, gdy tylko mnie usłyszała również
stanęła obok siatkarza. Nie chciałam, by te słowa zabrzmiały jak pożegnanie,
ale chyba tak właśnie wyszło.
- Żaneta czy ty wyjeżdżasz? –
zapytała Tyna przytulając mnie do siebie. Z każdą chwilą czułam się coraz
gorzej, wspomnienia były zbyt świeże, by było, inaczej.
-Przepraszam, ale muszę iść – nie
byłam w stanie odpowiedzieć na jej pytanie.
Zaparkowałam pod halą Energia.
Jedno z wejść było otwarte a wokoło rozchodził się dźwięk uderzającej co chwila
piłki i parkiet. Po kilku krokach usłyszałam wesołe szczeknięcia a dookoła
zapanowała cisza. Biorąc Bobika na ręce ruszyłam w stronę boiska. Zbyszek
siedział na jednym z krzesełek.
- Dlaczego to utrudniasz? –
zapytał pierwszy czym bardzo mnie zaskoczył. – Żaneta proszę cię dla mnie to
też jest ciężkie. Czy ty tego nie widzisz? – nie miałam ochoty wdawać się w
kolejną pyskówkę, która i tak niczego już nie zmieni.
-Chcę tylko żebyś mnie
przytulił – poprosiłam. Chciałam zapamiętać tę chwilę na zawsze. Puściłam Bobka
wolno czekając na ruch siatkarza. W tym momencie do mnie dotarło z czym oboje
musimy się zmierzyć. To były i będą nasze niepoukładane marzenia. Czy dążyć do
pasji, czy do miłości? Wybrać satysfakcję z własnych osiągnięć czy z tego co
zdobyło się razem? Ja albo my, jednostka czy para? Poczułam jego silne ramiona
zaciskając się wokół mojej talii, położyłam głowę na jego klatce piersiowej,
wsłuchując się w przyśpieszone nierówno bijące serce. Zamknęłam oczy. Po kilku
minutach uścisk zelżał aż znikł zupełnie.
- Idź już – usłyszałam i nim
się odwrócił zdążyłam dostrzec łzy w jego oczach.
Teraz nie patrzył już na mnie,
znów wykonywał zagrywkę po zagrywce. Teraz ruch należał do mnie. Ten jedne
krok. Jeden jedyny, który miał zdecydować o moim dalszym życiu. Co miałam
wybrać? Wyścigi, o których marzyłam od dziecka i z czym wiązałam cały swój
świat. Czy siatkarza, który w najmniej spodziewanym momencie zadecydował w
pewnie sposób za mnie zmuszając do czegoś czego nie byłam pewna. Iść w prawo ku
Zbyszkowi, czy w lewo ku spełnieniu swoich marzeń, które na chwilę obecna były
bardziej karą niż spełnieniem? Podniosłam stopę i ruszyłam ku nowemu życiu.
Tutaj nie ważnie było którą drogę wybiorę, już nic nie będzie takie jak
dotychczas.
Gdy Żaneta namawiała mnie na to
opowiadanie chciała czegoś innego, czegoś nietypowego. Mam nadzieje, że tym
zakończeniem udało mi się to osiągnąć. Jak już coś to na nią zwalajcie ostatnie
zdania tej historii, bo to były jej słowa „
Mel, ale zrób tak, żeby to się kończyło, inaczej niż większość opowiadań”
Mówiła, no to teraz mamy. Serce się kraje, może nie wszyscy zrozumieją pobudki
bohaterów w tym rozdziale, ale ja się starałam. Cóż najwyżej mi nie wyszło.
Przy okazji tego rozdziału chcę podziękować tym, którzy byli ze mną zawsze lub prawie zawsze, odkąd trafili na tego bloga, poświęcali swój czas na czytanie wcale nie krótkich rozdziałów, odrywali się od nauki czy obowiązków, by zostawić budujące komentarze. To wiele dla mnie znaczyło.
Miło było, by też przeczytać opinię tych, którzy z różnych powodów nie odzywali się za często albo wcale. Czasami sobie myślę, że kto wie, co by było, gdyby, choć połowa z tych osób odzywała się pod każdym wpisem. Może jeszcze bym nie kończyła albo ruszyła z kolejnym dużym projektem ze Zbyszkiem w roli głównej, na którym miałam pomysł. Naprawdę w chwilach zwątpienia słowa pomagają a waszych słów nie było i często zwyczajnie nie czułam się z tym dobrze widząc po 10 lub więcej osób online a opinii żadnej, to samo z osobami informowanymi, których na liście miałam ponad 50.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz