Od autorki.

Opowiadanie w pierwotnej wersji można znaleźć również na onecie pod adresem
www.niepoukladane-marzenia.blog.onet.pl
Jednak po tym jak onet się zaczął psuć przeniosłam je tutaj.

niedziela, 22 lipca 2012

Epilog.



19 sierpnia 2012 roku.

Z perspektywy Zbyszka…

„Chciałem ten świat odkrywać sam,
mówiłem przecież radę dam,
tak łatwo uwierzyłem w to, przepraszam.”

11 miesięcy i 17 dni. Cholernie długie 352 dni. Dni bez Niej. Ostatni raz widział się z Nią prawie rok temu. Gdyby mógł cofnąć czas zaśmiałby się prosto w twarz temu Zbyszkowi, który pozwolił Jej wyjechać. Myślał, że to będzie łatwiejsze, prostsze, ale tak nie było. Każdego dnia jego głowę zaprzątały myśli o Żanecie, wspomnienia wspólnie spędzonych dni, ciągle oglądał nakręcone przez nich filmiki, wtedy śmiech mieszał się z jego łzami. Zastanawiał się co u Niej, czy ułożyła sobie wszystko tak jak tego chciał? Czy odnalazła się w nowej sytuacji? Oczywiście mógł o wszystko wypytać Bartka, bo ten był na bieżąco z wiadomościami, ale bał się tego, że gdy usłyszy o Makowskiej zwyczajnie załamie się na dobre. Jedynie siatkówka dawała mu chwilowe ukojenie, ale wcale nie zapominał, wtedy o Niej. Każdy mecz, czy to w Cueno czy w kadrze grał dla Niej. Nadal nosił podarowaną przez Żanetę silikonową bransoletkę, dyskretnie całował ją przed wejściem na parkiet. Ona ciągle gdzieś była w jego własnym wnętrzu, w jego sercu, głowie, każdym skrawku skóry, tak naprawdę nigdy go nie opuściła, choć nie było Jej przy, nim. Tego był pewien. Myślał, że z biegiem czasu będzie mu łatwiej, że powoli zapomni, ale tak się nie działo. Nie mógł wyzbyć się miłości do Makowskiej i nawet nie próbował tego robić. Obiecał sobie przed rozpoczęciem Igrzysk, że nie ważne co się wydarzy na turnieju on spróbuje naprawić swój błąd. Teraz już dobrze wiedział, że nie próbując nawet stworzyć związku na odległość popełnił największy błąd swojego życia. To dlatego kilka dni temu poprosił Bartka o Jej aktualny adres i dlatego teraz szedł na linie mety, gdzie rozgrywany był rajd. Zawody już się skończyły, oznajmiał mu o tym zgromadzony przy podium tłum. Zawodniczki wychodziły na postument, by odebrać należne nagrody. Jako ostatnia na najwyższy stopień weszła Ona. Choć nie podejrzewał, że to mogło być możliwe była jeszcze piękniejsza niż kilka miesięcy temu, włosy były jeszcze dłuższe i bardziej poskręcane a na twarzy, mimo że nieco szczuplejszej malowały się zdrowe rumieńce. Tłum wiwatował, gdy w Jej rękach znalazł się olbrzymi puchar i, gdy wzniosła go w górę. Była szczęśliwa, spełniała swoje marzenia, tak jak tego chciał. Może, więc niepotrzebnie znów chciał stać się częścią jej życia? Ja widać tutaj w Nowej Zelandii osiągnęła to czego pragnęła od dziecka. Machała do ludzi, rozsyłała buziaki, to teraz był jej świat. Może nie było w nim już miejsca dla niego? Spojrzał jeszcze raz w stronę podium uśmiechając się smutno. Mimo tego, że gdy tutaj przyjeżdżał miał całkiem inne plany teraz zmienił decyzję. Nie chciał ingerować w Jej na nowo ułożony świat. On jakoś wytrzyma, wytrzymał prawie rok wytrzyma i więcej. Z łamiącym się sercem odwrócił się i ruszył w drogę powrotną wymijając nadal skaldujących ludzi.

***

„Spójrz, jak zmienił się nasz cały świat
Z dnia na dzień, ot tak znika po nas ślad
Gdzie jesteś Ty, gdzie ja pomóż mi odnaleźć sens
Kiedyś tylko My, był jeden tylko cel”

11 miesięcy i 17 dni. Cholernie długie 352 dni. Dni bez Niego. Ostatni raz widziałam się z Nim prawie rok temu. Gdybym mogła cofnąć czas ruszyłabym, wtedy w prawo ku Zbyszkowi i zapewne mimo jego protestów zostałabym w Polsce. Może, wtedy udało, by się nam przetrwać. Teraz nie miałam Go już u swojego boku, choć tak bardzo każdego dnia mi Go brakowało. Z biegiem dni nie przestało boleć, wspomnienia nie wyblakły, wciąż były żywe wręcz namacalne. Nie było wieczoru bym o tym nie myślała, nie myślała o Nim, o tym co u Niego. Choć wiedziałam, że oglądanie spotkań naszej kadry mi nie pomoże, a co najwyżej pogorszy mój stan wyszukiwałam każdą możliwą relację w Internecie. To był mój jedyny łącznik ze Zbyszkiem. Rozmawiając z Bartkiem czy Justyną unikałam tego tematu, by i tak nie rozdrapywać jeszcze nie zabliźnionych ran. Miałam to, co chciał żebym miała i kochałam to równie mocno jak nienawidziłam. Ta nienawiść dawała mi siłę i determinację, by przeć naprzód. Każdy kolejny rajd, przejechany kilometr pomagał mi w jakimś stopniu. Mknąc przed siebie odzyskiwałam spokój i ukojenie. To pomagało mi przetrwać. Wznosząc puchar w górę poczułam jak bransoletka zsuwa się pod rękaw kombinezonu, w ostatnim czasie trochę schudłam i ta nie okalała już mojego przegubu tak szczelnie, jak wcześniej. Jednak ani myślałam, żeby jej nie nosić, zawsze po wyścigu lądowała na mojej lewej ręce przypominając mi o tym, że nadal Go kocham i to się nigdy nie zmieni. Niedługo miałam wracać do Polski, bałam się tego powrotu i na poważnie zastanawiałam się nad tym czy nie zostać tutaj na stałe, studia i tutaj mogłam skończyć. Wiedziałam, że to pewien sposób ucieczka, ale nie byłam do końca pewna czy jestem gotowa zmierzyć się z tym co zastanę na miejscu. Spojrzałam na tłum wiwatujących ludzi, niedaleko stała ekipa zespołu Dylana, mojego zespołu, dzięki ich pracy odbierałam teraz tytuł najlepszego kierowcy sezonu. Dalej stali znajomi z innych ekip, wszyscy się tutaj bardzo zaprzyjaźniliśmy. W tym zbiegowisku mignęła mi znajoma twarz. Skarciłam się w myślach, że znów to się dzieje, już nie pierwszy raz wśród tłumu ludzi widziałam Zbyszka. Odwróciłam prędko wzrok, by nie patrzeć w tamtą stronę, jednak moje oczy jakoś samoczynnie ponownie tam zawędrowały. Sobowtór Zibiego właśnie się odwrócił i przepychał między zgromadzonymi. Robił to tak samo, jak Bartman, to był jego chód, jego ruchy i jego postawa. To był po prostu On. Nie wiedziałam co się dzieje. Skoro tu przyjechał dlaczego odchodzi? Czy to się dzieje naprawdę? Wcisnęłam puchar w ręce Dylana i wbiegłam w ten tłum tracąc Go z oczu z każda chwilą coraz bardziej. Ludzie mi nie pomagali, nie wiedzieli co się stało, że znalazłam się między nimi.
- Zbyszek! – krzyknęłam za brunetem, który był tak bardzo do niego podobny, ale nie zareagował. Może to wcale nie był On? A moje jednak On, tylko mnie nie słyszał?
Rozpierając się łokciami pokonała kilka kolejnych metrów, niestety odległość między nami się nie zmieniła.
- Zbyszek! – zrozpaczona wykrzyczałam Jego imię jeszcze raz bez jakiejkolwiek nadziei, że tym razem mnie usłyszy.

***

24 sierpnia 2013 roku.

„Tylko z Tobą chciałam tak po prostu dogonić marzenia”

Polski klimat, polskie lato. Stęskniłam się za tym i naprawdę brakowało mi tej naszej polskiej pogody, tak pięknej i tak nieobliczalnej zarazem. Dziś dzień był wyjątkowo udany pod względem aury i wszystko zapowiadało się wyśmienicie. To właśnie o naszą pogodę wszyscy w ostatnich dniach martwiliśmy się najbardziej, by przypadkiem nie pokrzyżowała tego co zaplanowaliśmy. Czas mnie naglił, jeżeli za chwile nie zjawię się w pokoju Bartka to znając jego i powagę dzisiejszego dnia rozniesie moją osobę w pył. Ale już jestem, bez pukania wchodzę do hotelowego pokoju i zastaje przyjaciela siedzącego na łóżku, który ze zdenerwowania wygina palce w każdą możliwą stronę. Tak Kurek nic się nie zmienił, na zawsze pozostanie tym samym Kurkiem.
- Żaneta wreszcie! – podniósł się, jednak zaraz ponownie siada na łóżku.
- Przepraszam. Ale będę to powtarzać bez końca to wasza wina. Wszystko przez ten pomysł, że mam być twoim świadkiem i tak czuję się jakbym pełnia tę funkcję zarówno u ciebie jak i u Tyny, bo ona też ze wszystkim lata do mnie. Musiałam pomóc jej przy sukni – na wzmiankę o jego przyszłej żonie Bartosz momentalnie uspokaja się. Tak, za niecałą godzinę powiedzą sobie sakramentalne i upragnione „ Tak”. Jestem ogromnie szczęśliwa z tego powodu i choć w moim życiu tak wiele się pozmieniało i widywaliśmy się bardzo rzadko to czułam, że tych dwoje od zawsze było dla siebie stworzonych.
- Dawaj tę krawatkę – sięgnęłam za szatyna po czerwoną krawatkę którą wreszcie zawiązałam jak należy po kilku nieudanych próbach.
Wiedziałam, że to będzie najszczęśliwszy dzień w życiu Bartka. Gdy będzie mógł wyznać wieczną miłość tej którą kocha, w bajkowej scenerii, w gronie rodziny i przyjaciół. Wiedziałam również, że to wszystko przebije nowina którą Justyna zakomunikuje mu podczas wesela, to, że za niespełna 8 miesięcy zostanie tatą. Późnie jeszcze ja sama miałam mu coś do powiedzenia.
Ostatnie minuty spędziliśmy na rozmowie o tym co było i będzie i chociaż mieliśmy już te dwadzieścia kilka lat na karku to ja nadal czułam się, jak wtedy gdy byliśmy dzieciakami.

….szum Bałtyku, skrzek mew i zachodzące słońce. Wokół piasek, rozsypane płatki czerwonych róż i prywatna plaża przy sopockim hotelu. Justyna z Bartkiem chcieli mieć właśnie taką ceremonię zaślubin i mimo tego, że mieli z tym sporo pracy udało się. Dookoła biało czerwone barwy tak jak oboje pragnęli. Justyna w białej sukni z czerwonym dodatkiem i bukietem róż oraz frezji, ja również w czerwonej sukni a On jako świadek swojej siostry pod czerwony krawatem i różą w klapie garnituru. Siedzimy za przyszłym małżeństwem rzucając sobie krótkie, ukradkowe spojrzenia. Role się odwróciły, to nas wszyscy posadzili, by kiedyś na ich miejscu, a jednak to tych dwoje się tam znajduje. Czuję Jego spojrzenie na mojej twarzy nie mogę się powstrzymać, by nie spojrzeć w tak kochane przeze mnie tęczówki. Wpatrują się one we mnie z miłością i dobrze wiem, że On w moich widzi dokładnie to samo. Delikatnie bierze moją wolną od bukietu dłoń i ściska w subtelnym uścisku. Już wiem, że nigdy nie pozwolę sobie ponownie Go stracić, bo to zbyt wiele nas kosztowało.
Wtedy po rajdzie, gdy biegłam za Zbyszkiem usłyszał moje wołanie. Nasze ponowne spotkane było pełne emocji i łez, ale oboje już, wtedy wiedzieliśmy, że będziemy walczyć, że nie odpuścimy już nigdy. Zamieszkaliśmy razem we Włoszech, gdzie Zibiego nadal obowiązywał kontrakt, mi udało się znaleźć dobry zespół rajdowy i dzieliłam to wszystko ze studiami, które przechodziłam w trybie indywidualnym. Bartek miał rację, że wszystko można ze sobą pogodzić. Już nikt z nas nie myślał o Racing Drive, to, co miałam u boku Zibiego wystarczało mi w zupełności.

…staliśmy wtuleni w siebie patrząc jak Justyna z Bartkiem wirują na parkiecie w rytm „My Heart Will Go On” Celine Dion. Moją głowę zalewała fala miłych rozmyślań jak będzie wyglądało teraz nasze życie. Od tego sezonu klubowego Zbyszek wraz z Bartkiem znów znaleźli się w jednym klubie, gdzie mieli przywdziać barwy włoskiej Modeny. Z racji tego, że ja z Zibim już zadomowiliśmy się na dobre w Italii świeżo upieczeni państwo Kurek mieli przyjechać na gotowe. Najpierw czekała nas jeszcze batalia o Mistrzostwo Europy rozgrywana na naszych i duńskich ziemiach.
- Wypijmy za zdrowie Młodej pary – poprosił spiker a kieliszki poszły w górę. Umoczyłam w szampanie tylko kąciki ust. Justyna w tym czasie wykonała podobny gest, obdarzyłyśmy się wzajemnie porozumiewawczym spojrzeniem i delikatnym uśmiechem.
Wesele trwało, gdy Tyna ogłosiła wszystkim, że najpóźniej w marcu na świat przyjdzie mały Kurek na sali wśród gości zapanowała euforia, nie wiem czy przypadkiem, bardziej szczęśliwy nie był Zbyszek, bo Bartek w pierwszej chwili zaniemówił, to Zibi ogarnął się pierwszy porywając w ramiona swoją siostrę.

…siedziałam na ławeczce wsłuchując się w szum pobliskiego morza i wdychając nocna bryzę, która mnie otaczała. W oddali orkiestra przygrywała „Daj mi tę noc” a męska część gości wtórowała wokaliście jak tylko mogła najlepiej.
- Tutaj się mi schowałaś – usłyszałam głos Zbyszka stojącego zaraz za mną.
- Musiałam chwilę odpocząć – nie kłamałam, mój organizm w ostatnim czasie serwował mi to czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam
- Dobrze się czujesz?- pytał mnie troskliwie.
-Tak, potrzebowałam tylko paru minut. Możemy już iść – mogłam wrócić do hotelu, by oddać się ponownie tej szalonej zabawie.
-Wiesz co, zazdroszczę im – powiedział niespodziewanie.
- Czego, przecież my też jesteśmy szczęśliwi – zaznaczyłam, widziałam w tej nikłej poświcie w oczach Bartmana błysk w oku, który mówił mi, że ten coś knuje.
- Wiem, ale ja chcę być jeszcze bardziej szczęśliwy, o ile to jeszcze możliwe – uklęknął przede mną pokazując mi pierścionek, który ściskał w placach. – Wyjdź za mnie – nie czekał na odpowiedź, przecież i tak dobrze ją znał, wsunął pierścionek na palec.
- Oczywiście, że za ciebie wyjdę, ale muszę ci coś powiedzieć – starałam się zachować powagę, ale z każdą chwilą coraz bardziej rozpierała mnie radość od środka. Zbyszek czekał cierpliwie aż dokończę to, co zaczęłam. – Jestem w ciąży, obie z Justyną najprawdopodobniej urodzimy w podobnym terminie… – chciałam coś jeszcze dodać, ale utonęłam w szczelnym uścisku zbyszkowych ramion a jego usta szybko odnalazły moje.

„Miłość może dotknąć nas jeden raz
I trwać całe życie
I nigdy nie przeminie”




Koniec!
   
Chciałam to skończyć właśnie tak. Długo zastanawiałam się nad epilogiem i nie mogłam się na nic sensownego zdecydować, aż wreszcie w pewne zimowe popołudnie na spacerze z moim psiakiem mnie olśniło. Jak zwykle pewnie nie zadowoliłam wszystkich, ale cóż taki jest ten świat a ja się już chyba do tego przyzwyczaiłam.
Dziś żegnamy się z Żanetą, Zbyszkiem, Bartkiem i Justyną. Z ciężkim sercem, ale jestem szczęśliwa, że to opowiadanie powstało w całości, bo miałam różne chwile przez te18 miesięcy jakie z Wami i z tymi bohaterami spędziłam. W każdym z nich była cząstka mnie. Dziękuję jeszcze raz Wam za to, że byłyście ze mną przez ten czas, za wsparcie, którego czasami potrzebowałam, za śmiech i łzy, gdy czytałam wasze opowiadania.

Dziś jest też wyjątkowy dzień, nie tylko Zbyszek ma dziś urodziny, dziś urodziny obchodzi też blogowa Melody, właśnie dwa lata temu zostawiłam pierwszy wpis w tym blogowym świecie. Zbyszkowi życzę szczęścia na boisku i po za, nim, miłości takiej jak w niektórych opowiadaniach, szczerej i bezgranicznej oraz zdrowia i worka medali. Sobie sama nie wiem czego życzę, bo jestem teraz na zakręcie i nie bardzo wiem, co będzie dalej z tą blogową Mel.

37. Jakiekolwiek bitwy musimy stoczyć wewnątrz siebie zawsze mamy wybór.


Weekend poprzedzający wyjazd chłopaków na Memoriał do Katowic Zbyszek postanowił spędzić w Bełchatowie. Cieszyłam się z tego powodu, ponieważ w ostatnim czasie czułam, że coś się między nami zmieniło. Może byłam przewrażliwiona, ale podczas naszym rozmów często zapadały momenty ciszy, Bartman wykręcał się od odpowiedzi albo niespodziewanie zmieniał temat. Podejrzewałam, że wszystkiemu winne jest to, że nadal nie trenował w pełnym wymiarze, a jego szanse wyjazdu na Mistrzostwa Europy malały. Nic innego o czym wiedziałam przecież się nie wydarzyło, więc to właśnie tutaj upatrywałam problemów. Trener zapewniał Zbyszka, że poczeka z decyzja do ostatniej chwili, ale on sam już czuł, że nie zdąży, organizmu nie da się oszukać. Liczyłam, że spędzimy ze sobą dwa dni, że może namówię Zibiego na to, że tak czy siak pojedziemy na mistrzostwa jako kibice. Justyna chciała zrobić niespodziankę Bartkowi i jechać do Czech, moglibyśmy się, więc wybrać tam we trójkę. Wróciłam do mieszkania późnym popołudniem, zmęczona i umorusana od stóp do głów w smarze, ponieważ mieliśmy usterkę. Spodziewałam się, że zastanę już Zbyszka i nie myliłam się siedział w salonie i przeglądał jakąś gazetę.
- Cześć kochanie – pomachałam do niego ręką, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. – Wiem, że wyglądam koszmarnie, zaraz wezmę prysznic – szybko poszłam odświeżyć się do łazienki. Gdy wróciłam siatkarz nadal siedział w tym samym miejscu.
- To co będziemy robić? Może poszlibyśmy do kina? – przysiadłam obok niego wpatrując się w coraz bardziej zamyśloną twarz bruneta.
- Musimy porozmawiać – te słowa nigdy nie wróżą nic dobrego. Do tego ton w jakich je wypowiedział tylko wzmógł moją czujność.
- Coś się stało? – czyżby chodziło o jego zdrowie?
- Miałem nadzieje, że to raczej tym mi coś o tym powiesz – nie miałam pojęcia do czego zmierza.
- Zbyszek nie rozumiem, o co ci chodzi? – niepokój zaczął wzmagać się na sile.
-O to… – wyciągnął kartkę z tylnej kieszeni spodni i rozłożył na stoliku. – Nie tak się umawialiśmy – zauważyłam w rogu białego papieru logo Racing Drive. Skąd on się o tym dowiedział i najważniejsze skąd u niego wziął się ten dokument?
- To dla mnie nic nie znaczy i tak nigdzie nie jadę – zaczęłam go przekonywać. Może on myślał, że ja zaraz spakuje walizki i wyjadę na trzy lata do Stanów.
- Żaneta bardzo cie proszę przypomnij sobie jedną z naszych rozmów. Obiecałaś mi coś. Miałaś nie rezygnować ze swoich marzeń, a to przecież było jedno z nich, z tego co pamiętam najważniejsze. Chcesz zaprzepaścić taką szansę? A może myślałaś, że nigdy się nie dowiem? – nadal tępo wpatrywałam się w dokument. Nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Nie chciałam spojrzeć mu w oczy, bałam się co w nich zobaczę, a co on dostrzeże w moich.
- Mam studia, już postanowiłam. Nie mówiłam ci o tym, bo i tak nigdzie się nie wybieram – stanowczo starając się powstrzymać łamiący się głos wypowiedziałam to zdanie.
- Dlaczego nadal mnie okłamujesz? Jest przecież inne rozwiązanie i dobrze o tym wiesz – jego głos, choć nie podniesiony ani o ton zaczął brzmieć obco, szorstko. – Dylan znalazł inne wyjście, dlaczego nie skorzystasz z jego propozycji? – teraz już nie wiedziałam jak mam się bronić przed tym argumentem. Nie podejrzewałam, że w tej sprawie Lewinsky znajdzie sprzymierzeńca i to w osobie Bartmana. Oczywiście nie było dnia, żeby Dylan nie namawiał mnie do wyjazdu do Nowej Zelandii na rok, ale ja starałam się być głucha na jego słowa.
- Czemu ty również jesteś przeciwko mnie? Powinieneś być raczej wściekły, że miałabym wyjechać – wstałam i podeszłam do okna opierając się o parapet. Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś za moimi plecami stara się zdecydować o moim własnym życiu.
- Jestem wściekły, bo ukrywasz przede mną, że stoisz przed tobą wielka szansa. Jestem wściekły, bo nie chcesz z niej skorzystać i nie mogę pojąć dlaczego? – wzmocnił siłę swojego głosu i mimo że to nadal nie był krzyk coraz bardziej przerażała mnie ta rozmowa.
-A nie pomyślałeś, że nie chce wyjechać, bo cie kocham i nie wyobrażam sobie, by znaleźć się tak daleko od ciebie! – to była prawda, to już nie studia trzymały mnie na miejscu, najważniejszym powodem, dla którego trzymałam się kurczowo swojego zdania była osoba Zbyszka.
- To tylko rok – powiedział tym razem bardzo cicho, ale ja słyszałam to jakby właśnie zabił dzwon Zygmunta.
- Zbyszek teraz to jesteś już śmieszny! Nakłaniasz mnie do wyjazdu, dobrze wiedząc, że nasz związek nie przetrwa ani próby czasu ani odległości. Chcesz powiedzieć, że nie zauważyłeś jak w ostatnim czasie się od siebie oddaliliśmy? Nie wszystko można zwalić na kontuzje i nasze treningi, częściej się mijamy niż jesteśmy razem i oboje znosimy to coraz gorzej! - jego tok myślenia stał się dla mnie kompletnie obcy. On, który twierdził, że związki na odległość nie mają prawa bytu teraz wysyła mnie bez najmniejszego zająknięcia na drugi koniec świata.
- Chcę tylko żebyś spełniła swoje marzenia. To jest najważniejsze. Może jeszcze tego nie rozumiesz, ale za rok może kilka lat zaczniesz rozliczać się ze swojego życia i co, jeżeli, wtedy powiesz, że żałujesz tego, że nie spróbowałaś. W głębi serca tego pragniesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz – zaczęło się we mnie gotować. Dlaczego on musiał przytaczać te wszystkie argumenty, które już od jakiegoś czasu podszeptywało mi moje serce. Próbowałam jednak go podejść.
- Ty siebie słyszysz?! A, gdzie w tym wszystkim jest nasz związek, ty sam!? Przecież się kochamy, w dupie mam Racing Drive i to wszystko, wolę ciebie! – odwróciłam się ponownie do niego, wrzeszcząc mu prosto w twarz. Miałam wrażenie, że on już wszystko przekreślił.
- Mnie tutaj też nie będzie, podpisze kontrakt z Cueno. Żaneta i tak bym wyjechał – słysząc, że Bartman ma zamiar wyjechać do Włoch nogi się pode mną ugięły. Nie zabolało mnie to, że chce wyjechać, ale, że nawet nie zapytał mnie co ja na to, zwyczajnie oznajmił mi co ma zamiar zrobić.
- Kłamiesz! – rozedrganym głosem udało mi się krzyknąć, może on mnie tylko tak podpuszcza.
-Nie kłamię, na stoliku jest umowa wystarczy jeden mój podpis. Nie miej wyrzutów sumienia. Bądź egoistką, tak jak ja teraz jestem. Wyjedź zdobądź doświadczenie, osiągnij sukces przecież tego pragniesz. Widocznie tak miało być – przysunął do siebie czarna teczkę i wyciągnął z niej zapisaną kartkę papieru. Podejrzewałam, że to jest ta wspomniana umowa.
- Nie wierzę ci, ty nie wyjedziesz, chcesz mnie tylko zmusić bym to ja wyjechała! Przecież mnie kochasz , nie wierzę, że pozwolisz mi odejść !– zsunęłam się po kaloryferze w dół opadając na podłogę. Ta rozmowa zaczynała mnie przerastać w każdym aspekcie.
- Właśnie dlatego, że cie kocham to zrobię, to – długo się nie zastanawiał tylko złożył podpis w wyznaczonym miejscu – Kocham cię i tym ruchem zmuszam cię byś spełniła swoje marzenia. Nie uciekaj od nich dobrze wiesz, że to nie ma najmniejszego sensu – nie mogłam tego dłużej znieść. Dla mnie nie mieściło się w głowie to, że można tak zwyczajnie wysłać ukochana osobę w świat i robić to jeszcze tak spokojnie.
W ciągu tej rozmowy brunet pokazał mi swoje zupełnie inne oblicze tak dla mnie obce. Nigdy nie podejrzewałam go, że jest skłony do takich kroków. Składając podpis na umowie w pewnie sposób odtrącał moją osobę i spowodował, że budowany wspólnie przez osiem miesięcy świat rozsypał się na kawałki. Nie zastanowiłam się nawet nad tym co robię, podbiegłam do stolika i potargałam podpisany przez niego kontrakt na kawałki.
- I co teraz zrobisz? – spytałam.
- Mam drugi egzemplarz, gdzie indziej. Żaneta to niczego nie zmieni – zdecydowałam się spojrzeć w jego tęczówki były smutne, ale biła z nich pewność siebie.
- Czyli co to koniec, tak mam to rozumieć? – pytałam, choć dobrze wiedziałam, że tak jest.
- To początek czegoś nowego – tym razem jednak usłyszałam w jego głosie wahanie, lekkie zwątpienie.
- Jesteś podły – powiedziałam, na nic więcej nie było mnie już stać. Wybiegłam z mieszkania kierując się do Kurka. Nadal nie rozumiałam co się przed chwilą wydarzyło i dlaczego przytrafiło się to właśnie mnie.
***
Z perspektywy Zbyszka…

Nie wiedział czy w jego życiu spotkało go coś trudniejszego niż ta rozmowa. Długo zastanawiał się nad tym co zrobić i jak to rozegrać. Czy Makowska będąc na jego miejscu postąpiła, by podobnie? Gdy rozważył ten argument był pewien tego co postanowił. Wiedział, że będzie bolało, ją zapewne bolało teraz tysiąc razy mocniej niż jego, ale czuł, że to jest właściwe. On już w głowie rozważał scenariusze co i jak, Makowska też to z czasem zrobi i dostrzeże, że miał racje, może nawet doceni to, co się właśnie wydarzyło. Cierpiał z tego powodu, że musiał przy niej podpisać kontrakt z Cueno, wiedział, że tą decyzją postawił ją pod ścianą, że ona mocno się właśnie w tej chwili na nim zawiodła, może kiedyś mu wybaczy. Ale widział w jej oczach, że ten argument zaważał na tym, by zrozumiała że mówi poważnie. Spowodował, że znów stała się wolnym ptakiem, który nie ma żadnych zobowiązań, które trzymały, by go w jednym miejscu. Doskonale wiedział też, że blondynka ostatnimi jego słowami zdała sobie sprawę, że jego wyjazd do Włoch a jej do Nowej Zelandii jest jednoznaczny z tym, że ich związek właśnie się skończył. Skończył się trochę nietypowo, bo zakończeniem ich wspólnych relacji miała być otwarta nowa droga ku spełnieniu marzeń. Czuł, że zachował się zbyt oschło podczas tej rozmowy, starał się stłumić swoje własne emocje głęboko w sobie, one tylko, by mu wszystko utrudniły. Ta decyzja i rozmowa dały mu do zrozumienia, że się zmienił, postawił jej dobro nad swoim, namawiał ukochaną osobę do odejścia, choć sam nie wyobrażał sobie, jak bez niej przetrwa. Wiedział, że to jedyne wyjście, by Makowska mogła spełnić swoje pragnienia i osiągnąć to, co chciała. Nie było innego rozwiązania, decyzja musiała być podjęta na dniach, miał nadzieje, że Żaneta wykorzysta daną szansę. Nie czuł ulgi, gdy zatrzaskiwała za sobą drzwi, czuł smutek, pustkę, która momentalnie zaczęła go otaczać i nieprzyjemne kołatanie serca. Będzie bolało jeszcze długo i pewnie tak naprawdę nigdy nie przestanie, ale to była jedyna rzecz jaką mógł ją przekonać, by wyjechała z Lewinskim. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, odkąd Żanet wyszła, ale chyba nie tak dużo, bo do mieszkania wkroczył rozwścieczony Kurek.
- Kompletnie ci odjebało! Dlaczego z nią zerwałeś?! – usłyszał. Zrozumiał, że udało mu się osiągnąć to co chciał, ale nie poczuł ani grama satysfakcji.
- Nie zerwałem z nią bez powodu. Ona dobrze wie dlaczego tak się stało i czemu nie możemy być dalej razem – wytłumaczył. Szatyn wyglądał tak, że lada moment a rzuci się na niego z pięściami. Bartman zastanawiał się co go jeszcze od tego powstrzymuje.
- Tak wiem wyjaśniła nam wszystko. Ale ani ja ani Justyna nie możemy pojąć dlaczego? Co się opętało? – jak widać Kurek nie pojmował jego intencji.
-Chcę, by robiła to, co kocha, a wiem, że będąc ze mną jest ograniczona i nie podejmie tych samych decyzji, gdyby była sama. To tak jakby ciebie ktoś ograniczał w uprawianiu siatkówki, to działa na tej samej zasadzie – obrazując wszystko przyjacielowi jeszcze raz na nowo układał to sobie w głowie.
- I tak tego nie rozumiem i nie licz na to, że zrozumie to Żaneta. Nie wiem jak możesz pozwolić jej, by wyjechała, wręcz ją do tego zmuszasz. Skąd taka pewność, że będzie tam szczęśliwa? – tego nie był pewien, to właśnie w tym aspekcie podejmował ogromne ryzyko. Liczył jednak na to, że może nie do razu poczuje się szczęśliwa, ale za miesiąc, dwa, gdy wspomnienia wyblakną wszystko może ulec zmianie.
- Bartek nie wiem. Nie oskarżaj mnie, postąpiłem tak samo, jak ona postąpiła, by ze mną. Znasz ją na tyle że tutaj przyznasz mi racje – Kurek przytaknął. – Z resztą wiem, że, gdyby ona dowiedziała się, że mam propozycje z Włoch siłą wymusiłaby na mnie podpisanie kontraktu, więc i tak na jedno wyszło – stwierdził. Obecność szatyna powodowała, że zaczynał widzieć rysy na swoim planie. Wiedział, że prędzej czy później jej dostrzeże, ale nie podejrzewał, że stanie się to już kilka chwili po jego realizacji.
- Włochy są bliżej, dalibyście sobie radę, a tak – załamany Bartek usiadł obok niego.
- Proszę cię nie męcz mnie, mi też jest kurewsko ciężko – pogrążył się w swoich coraz smutniejszych myślach i powtarzanie sobie, że dobrze zrobił przestało mu pomagać. Tak umierał związek, który przecież nigdy nie miał prawa umrzeć.
***
Ostatnie kilkanaście dni to dla mnie jedna wielka czarna plama. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć ani wykonywać świadomie żadnych czynności. Wszystko odbywało się mechanicznie a do mnie nic nie docierało. Jeżeli taki był plan Zbyszka to mu nie wyszło, bo nie potrafiłam podjąć żadnej decyzji. Nie wiem już co bolało mnie bardziej, to, że to on zmusił mnie do podjęcia decyzji, czy to, że zrobił to niemal z zimna krwią. Jedyne, na co byłam w stanie się teraz zdecydować to, to, że wróciła do rodzinnego domu odcinając się od tego co stało się częścią mojego życia. Stałam się milcząca, smutna wiele czasu spędzałam przy grobie Pawła licząc, że może stąd dostanę jakąś odpowiedź. Na próżno. Rodzice martwili się o mnie a ja nie byłam w stanie im powiedzieć co się ze mną dzieje. Wieczory, choć nadal ciepłe dla mnie były chłodne jakby mroczne przepełnione ciszą i pustką. Nie chciałam dać sobie pomóc, Dylan próbował podtrzymać mnie na duchu, Bartek z Justyna ciągle dzwonili, wysyłali wiadomości, powtarzali, że będzie dobrze. Tylko jak ma być dobrze jak ja miałam wrażenie, że dla mnie świat się skończył.
-Ten zakręt weź z trójki, pamiętaj hamulec w ostatniej chwili ścięcia – Paweł wesoło dawał mi wskazówki a ja zagryzając dolną wargę wykonywałam wszystko z aptekarską precyzją.
- Udało się – pisnęłam, gdy manewr wyszedł tak jak oboje tego oczekiwaliśmy.
- Mówiłem ci, że masz ogromny talent, rok, dwa i przegonisz braciszka.
Obraz rozmył się a na jego miejscu pojawił się inny. Ja pełna skupienia już widziałam przed oczami czarnobiałą szachownice przecinającą powietrze. Po wyjściu z wozu ściskana przez wiele rąk. W pewnej chwili powędrowałam w górę, to Jego silne ramiona okręcały mnie wokół powietrza, to Jego zielone oczy biły teraz dumą i zadowoleniem.
- Wiedziałem, że wygrasz! – krzyknął, a potem nie stawiając mnie na ziemi przekazał w inne ramiona. Tym razem wesołe oczy Pawła śmiały się od mnie emanując szczęściem.
- Widzisz miałem racje, jesteś dużo lepsza ode mnie, moja mała siostrzyczko.
Obudzałam się zlana potem Zbyszek i Paweł w jednym śnie, ja wygrywająca ważny wyścig, ich słowa. Czy to miał być ostateczny cios, a może znak? Nie miałam pojęcia. Tego dnia po raz pierwszy od naszego zerwania wróciłam na tor. Prowadząc rajdówkę miałam dziwne wrażenie, że coś się zmieniło, że ktoś jest przy mnie. Naszło mnie jakieś dziwne przeczucie, że nie ważne co się wydarzyło oni oboje zawsze będą przy mnie, że na zawsze zostaną w moim sercu. Nieważne, gdzie na świecie będę i tak będę czuć to samo i o to właśnie chodziło. Porozmawiałam z Dylanem, obiecał się zająć formalnościami. Wiedziałam jednak, że to jeszcze nie koniec musiała porozmawiać ze Zbyszkiem jeszcze ten jeden raz. Mieszkanie jednak było puste, a ja nie wiedziałam co robić, co, jeśli już wyjechał? Skoro na mistrzostwa i tak nie pojedzie może postanowił wcześniej wyruszyć do Italii. Nie miałam zapasowych kluczy, oddałam jej Justynie dlatego teraz nie wiele się zastanawiając dzwoniłam do mieszkania piętro wyżej licząc, że, chociaż ich zastanę. Bałam się, że i tutaj szczęście mnie opuści i, że Bartek już pojechał na zgrupowanie. Myliłam się jednak.
- Żaneta! – zaraz po otwarciu drzwi zostałam porwana w ramiona szatyna. Jego oczy wpatrywały się we mnie z radością przemieszaną z troską i smutkiem.
- Nie wiecie, gdzie jest Zbyszek? – wypowiadając jego imię moje tęczówki mimowolnie się zaszkliły.
- Pewnie jest na hali – szybko poinformował mnie Bartek.
- Dziękuję. Chcę wam powiedzieć, że życzę wam jak najlepiej. Liczę, że zatańczę na waszym weselu – zwróciłam się już do nich obojga, bo Justyna, gdy tylko mnie usłyszała również stanęła obok siatkarza. Nie chciałam, by te słowa zabrzmiały jak pożegnanie, ale chyba tak właśnie wyszło.
- Żaneta czy ty wyjeżdżasz? – zapytała Tyna przytulając mnie do siebie. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej, wspomnienia były zbyt świeże, by było, inaczej.
-Przepraszam, ale muszę iść – nie byłam w stanie odpowiedzieć na jej pytanie.
Zaparkowałam pod halą Energia. Jedno z wejść było otwarte a wokoło rozchodził się dźwięk uderzającej co chwila piłki i parkiet. Po kilku krokach usłyszałam wesołe szczeknięcia a dookoła zapanowała cisza. Biorąc Bobika na ręce ruszyłam w stronę boiska. Zbyszek siedział na jednym z krzesełek.
- Dlaczego to utrudniasz? – zapytał pierwszy czym bardzo mnie zaskoczył. – Żaneta proszę cię dla mnie to też jest ciężkie. Czy ty tego nie widzisz? – nie miałam ochoty wdawać się w kolejną pyskówkę, która i tak niczego już nie zmieni.
-Chcę tylko żebyś mnie przytulił – poprosiłam. Chciałam zapamiętać tę chwilę na zawsze. Puściłam Bobka wolno czekając na ruch siatkarza. W tym momencie do mnie dotarło z czym oboje musimy się zmierzyć. To były i będą nasze niepoukładane marzenia. Czy dążyć do pasji, czy do miłości? Wybrać satysfakcję z własnych osiągnięć czy z tego co zdobyło się razem? Ja albo my, jednostka czy para? Poczułam jego silne ramiona zaciskając się wokół mojej talii, położyłam głowę na jego klatce piersiowej, wsłuchując się w przyśpieszone nierówno bijące serce. Zamknęłam oczy. Po kilku minutach uścisk zelżał aż znikł zupełnie.
- Idź już – usłyszałam i nim się odwrócił zdążyłam dostrzec łzy w jego oczach.
Teraz nie patrzył już na mnie, znów wykonywał zagrywkę po zagrywce. Teraz ruch należał do mnie. Ten jedne krok. Jeden jedyny, który miał zdecydować o moim dalszym życiu. Co miałam wybrać? Wyścigi, o których marzyłam od dziecka i z czym wiązałam cały swój świat. Czy siatkarza, który w najmniej spodziewanym momencie zadecydował w pewnie sposób za mnie zmuszając do czegoś czego nie byłam pewna. Iść w prawo ku Zbyszkowi, czy w lewo ku spełnieniu swoich marzeń, które na chwilę obecna były bardziej karą niż spełnieniem? Podniosłam stopę i ruszyłam ku nowemu życiu. Tutaj nie ważnie było którą drogę wybiorę, już nic nie będzie takie jak dotychczas.

 
Gdy Żaneta namawiała mnie na to opowiadanie chciała czegoś innego, czegoś nietypowego. Mam nadzieje, że tym zakończeniem udało mi się to osiągnąć. Jak już coś to na nią zwalajcie ostatnie zdania tej historii, bo to były jej słowa „ Mel, ale zrób tak, żeby to się kończyło, inaczej niż większość opowiadań” Mówiła, no to teraz mamy. Serce się kraje, może nie wszyscy zrozumieją pobudki bohaterów w tym rozdziale, ale ja się starałam. Cóż najwyżej mi nie wyszło.

Przy okazji tego rozdziału chcę podziękować tym, którzy byli ze mną zawsze lub prawie zawsze, odkąd trafili na tego bloga, poświęcali swój czas na czytanie wcale nie krótkich rozdziałów, odrywali się od nauki czy obowiązków, by zostawić budujące komentarze. To wiele dla mnie znaczyło.
Miło było, by też przeczytać opinię tych, którzy z różnych powodów nie odzywali się za często albo wcale. Czasami sobie myślę, że kto wie, co by było, gdyby, choć połowa z tych osób odzywała się pod każdym wpisem. Może jeszcze bym nie kończyła albo ruszyła z kolejnym dużym projektem ze Zbyszkiem w roli głównej, na którym miałam pomysł. Naprawdę w chwilach zwątpienia słowa pomagają a waszych słów nie było i często zwyczajnie nie czułam się z tym dobrze widząc po 10 lub więcej osób online a opinii żadnej, to samo z osobami informowanymi, których na liście miałam ponad 50.


36. Nikt z nas nie lubi być stawiany pod ścianą.


Z perspektywy Zbyszka…

Nie wyobrażał sobie, że można poczuć aż taką ulgę aż tak wielki ciężar rzucić z siebie w jednej chwili. Gdy usłyszał ze to samochód z numerem 51 uległ wypadkowi poczuł się tak jak zdobywając medal. Żaneta z Dylanem jeździli wozem oznaczonym numerem 19, oznaczało to, że Makowska gdzieś tutaj jest cała i zdrowa. Szybko wyjaśnił ojcu jak wygląda sytuacja i samotnie ruszył na poszukiwania blondynki. Wszędzie panował rozgardiasz i zamieszanie, większość ekip pakowała już sprzęt inni dokonywali drobnych napraw. Teraz ten harmider nie przypominał mu dantejskich scen, ale jeszcze przed paroma minutami tak to właśnie odbierał. Poruszał się między samochodami wypatrując znajomej rajdówki i niebieskiego Subaru, które zawsze stało gdzieś obok. Wreszcie ją zobaczył, stała oparta o bagażnik czyszcząc jeden z kluczy francuskich.
- Widzę, że pani kierowca już po pracy – zaczął wesoło, bo, gdy tylko ją zobaczył i na własne oczy się przekonał, że jest bezpieczna ogarnęło go błogie uczucie szczęścia.
- Zbyszek! – ta wiele się nie zastanawiając rzuciła mu się na szyję. Jej perfumy zmieszanie ze spalinami i zapachem smaru dawały jedyne w swoim rodzaju połączenie. – Co ty tu robisz? – spytała, gdy ponownie stanęła na ziemi.
- Słyszałem o wypadku przestraszyłem się, że to możesz być ty – tłumaczył.
- Ciii….- przyłożyła mu palec do ust. – Już nic nie mów. Nie miałam pojęcia, że podadzą to pod publicznej informacji, inaczej bym zadzwoniła. Tak to niepotrzebnie się martwiłeś.
- Dzwoniłem, ale nie dobierałaś – wyjaśnił. Trzymał jej dłoń w mocnym uścisku dziękując za to, że dane mu jest to robić ,że to nie ona znajduje się teraz w jakimś szpitalu z poważnymi obrażeniami.
- Komórkę zawsze zostawiam w Subaru , to przez, to, jeszcze na nią nie patrzyłam. Zibi naprawdę nie myślałam, że to tak wyjdzie – widział jak bardzo się przejęła. – Naraziłam cię na stres.
- Już dobrze, nic ci nie jest o to jest najważniejsze – sam postanowił ja uciszyć, bo wiedział, że zaraz zacznie się o wszystko obwiniać. – Widzę, że już się zbieracie.
- Tak , zaraz mieliśmy wyjeżdżać – powoli pakowała resztę rozłożonych w około rzeczy.
- Żaneta dobrze, że cię złapałem – podbiegł do nich młody chłopak trzymając w ręku białą kopertę. Zbyszek zdążył zauważyć na niej jakieś wyrazy napisane po angielsku i czarno granatowe logo przedstawiające srebrna felgę. – Prezes kazał ci to przekazać. Wiesz co to? – skinęła głową i przejęła przesyłkę, wyważyła ją chwilę w dłoni, ale nie miała najwyraźniej zamiaru jej otwierać.
-Dzięki Filip – pożegnała chłopaka a kopertę wrzuciła do schowka w samochodzie. Bartmanowi nie umknęło to, że na parę sekund jej twarz przybrała zafrasowaną minę, ale, gdy zwróciła się ponownie w jego stronę na ustach pojawił się uśmiech.
- Co to było? – był trochę ciekawy.
-A nic takiego, zwykłe wytyczne do kolejnych startów – to wyjaśnienie wydało mu się nieco naciągane, bo wyglądała, że mocno ją w pierwszej chwili zirytowało to, że właśnie teraz to dostała, Filip, za to wręczając jej kopertę był niemal w euforycznym nastroju. Zbyszek nie znał się jednak na tym, więc zbyt długo nie zaprzątał sobie tym głowy.
- To co zbierajmy się, idę się przebrać, poszukam Dylana i możemy jechać – szybko zdecydowała.
- Poszukam ojca, przywiózł mnie tutaj, ja wrócę z tobą – nawet nie myślał o tym, że teraz ma ją zostawić, choćby na moment. Strach, choć już wyblakł jeszcze gdzieś się tam w nim tlił. Kiedy wszystko mieli już załatwione ruszyli do Warszawy, gdzie mogli ze sobą spędzić dwa dni tylko we dwoje. Nadrobić ten czas, który przez ich napięte grafiki był im tak brutalnie odbierany.
***
Z perspektywy Justyny…

- Bartek może powinnyśmy zawiadomić twoich rodziców, że przyjeżdżamy? To chyba nie wypada się im tak zwalać na głowę bez zapowiedzi - Justyną szarpały wątpliwości. Wczoraj podjęli z szatynem spontaniczną decyzję, że pojadą do Nysy, a raczej Bartek upierał się, że to kapitalny pomysł, ale dziś już nie przyjmowała tego tak entuzjastycznie, jak jeszcze kilka godzin temu.
- Przesadzasz, po za tym to mój dom, mogę sobie przyjeżdżać, kiedy chcę – oczywiście ten nie dostrzegał w tym niczego złego. A może to Bartmanówna była przewrażliwiona na tym punkcie? Chyba tak ,przecież nie codziennie poznaje się rodzinę swojego chłopaka. Nie była nawet pewna czy rodzice Bartka w ogóle mają o niej jakieś pojęcie. Chciała o to spytać siatkarza, ale uznała, że sie tylko wygłupi, wolała bardziej sposobem podejść go w tej sprawie niż spytać wprost.
- Ty może tak, ale ja jestem dla nich obcą osobą – miała nadzieje, że ta prowokacja przyniesie pożądany skutek.
- Nie jesteś obcą osobą, jestem moją dziewczyna, a rodzice się ucieszą, że wreszcie cię przywiozłem – szybko zripostował a ta przy okazji uzyskała odpowiedź na to, że państwo Kurek jednak wiedzą o jej istnieniu. Chciała o coś jeszcze zapytać ,ale nim otworzyła usta ten odezwał się pierwszy. – Widzisz już dojeżdżamy, nie ma co się martwić na zapas – skręcił w boczną uliczkę i znacznie zwalniając wprowadził Land Rovera na podjazd wyłożony czerwonym kamieniem. Nie zdążyli nawet wysiąść, kiedy z za domu wybiegł młodszy brat Bartka.
- Siema młody – Kurek przybił piątkę z Kubą a ten zaczął z ciekawością przyglądać się Justynie, która stanęła obok nich.
- Kuba jestem – nie czekając na oficjalną prezentacje sam się przedstawił.
- Justyna – brunetka spoglądała na braci, którzy byli bardzo do siebie podobni.
- Wiem, Bartek o tobie mówił, ale wiesz co jesteś dla niego za ładna. Spójrz na mnie, ja to jestem dopiero świetna partia , a on niedługo się zestarzej, wyłysieje, pewnie przytyje i na bank zbrzydnie, nie to, co ja, mi to nie grozi – zachowując całkowitą powagę wygłosił swój monolog.
- Ty nie pozwalaj sobie! – szatyn nie powstrzymując śmiechu jaki ta autoprezentacja brata w nim wzbudziła trzepnął Kubę w tył głowy.
- No, nie dopiero co przyjechał a już mnie bije – Kuba próbował oddać cios Bartkowi, ale te robił uniki.
- Jak zwykle to samo – usłyszała za sobą i odwróciła się, bracia nadal się wygłupiali nie zważając na zbliżającą się postać ich rodzicielki.
- Dzień dobry pani – Tyna jak przystało na dobrze wychowaną osobę zwróciła się do mamy chłopaków.
- Witaj Justynko, nawet nie wiesz jak się cieszę, że odwiedziliście nas z Bartkiem – jej obawy zostały rozwiane, jak widać rodzina Kurków była doskonale poinformowana kim jest , to dodało jej pewności siebie. - Chłopcy możecie przestać się zachowywać tak jakby was wypuścili z zakładu zamkniętego! – krzyknęła na synów. – Bartek zajmij się naszym gościem.
-Mamo jestem pewnie, że ty to zrobisz lepiej od mnie. Z resztą młody mi właśnie przypomniał, że mam z nim porachunki do wyrównania, to nie może czekać – zostawił Tynę na podjeździe a sam z bratem zniknął za rogiem domu.
- Cały Bartek jak zwykle nie pomyślał, że zostawia cię w niezręcznej sytuacji, ale nie bój się ja nie gryzę. Chodźmy może do domu napijemy się czegoś zimnego – pani Kurek odczytała jej obawy czym zaskarbiła sobie jeszcze większą wdzięczność Bartmanówny. To spotkanie było stresujące na szczęście ciepłe przyjecie osłabiło to uczucie.
- Bartek dużo nam o tobie opowiadał, szkoda, że Adam wyjechał na szkolenie również bardzo chętnie, by cię poznał. Cieszę się, że znalazł sobie taką miłą i spokojną dziewczynę – co do tej spokojnej Justyna miała zastrzeżenia i była pewna, że gdyby pani Iwona wiedziała o jej przeszłości nie posiliła, by się tym argumentem, ale to było, minęło. – Czułam, że jednak ta przyjaźń ze Zbyszkiem przyniesie coś dobrego, bo mieliśmy obawy… – zaczęła, ale po chwili chyba zorientowała się, że zagalopowała się za daleko.
- Wiem co pani ma na myśli, dobrze znam swojego brata wiem jaki potrafi być i jak traktuje dziewczyny, ale odkąd Zbyszek jest z Żanetą to wszystko się zmieniło. Chyba nam wszystkim dobrze ten Bełchatów robi – Justyna szybko postanowiła ratować sytuację.
- O tak Żanetka, nasz urwis kochany, musicie tutaj kiedyś we czwórkę przyjechać – zaproponowała.
- Pewnie tak się stanie. Mogłaby mi pani powiedzieć, co to za porachunki oni mają miedzy sobą? - ciekawiło ją to dlaczego Bartek tak szybko zniknął nawet zastanawiała się czy nie zrobił tego specjalnie.
- Chodź sama zobaczysz – wzięła tace z napojami i poprowadziła je przez salon na obszerny taras. Kilka metrów dalej Bartek wraz z Kubą grali w badmintona , z tej krótkiej obserwacji i wynikało, że młodszy z Kurków jest dużo lepszy od Bartka. Po jakiś 15 minutach cieszył się ze zwycięstwa nad starszym bratem, a Bartek był po tym prawie tak samo mocno zmęczony jak po wyczerpującym meczu.
- Musicie mu kategorycznie tego zabronić, on mnie wykończy – siatkarz przysiadł na ławce ciężko dysząc.
- Justyna chodź, zagraj ze mną! – wołała ją Kuba, który jak widać nie miał dość – Nie bój się dam ci fory.
- Nie radzę – roześmiał się szatyn, ale ta go nie posłuchała i już stała naprzeciwko Kuby.
Kiedy późnym wieczorem leżeli wtuleni w siebie jej głowę zalewała fala miłych wspomnień. Wizyta okazała się bardzo sympatyczna a rodzina lekko zwariowana, dokładnie tak jak i sam siatkarz. Ostatnie dni były dla niej jednym wielkim ciepłym wydarzeniem, nie mogła pojąć, że człowiek może być tak szczęśliwy, że miłość może dodać tak wiele sił i optymizmu a tak właśnie teraz się czuła. Wiedziała, że pewnie nie zawsze tak będzie to wyglądać ,ale oboje przeszli z Bartkiem już tak wiele, że chyba żadne wyboje nie zachwieją tego co sobie powoli skrupulatnie budują.
- Zadowolona? – dopytywał szatyn tak jakby idealnie odczytywał jej myśli.
- Bardzo. Chętnie zostanę tutaj jeszcze przez kilka dni, tak jak prosiła twoja mama, mam ochotę poznać twojego tatę – nie mogła odmówić, po za tym była ciekawa czy senior Kurek również pasuje do obrazka nieco postrzelonej rodziny.
- Tylko Kubę muszę gdzieś zamknąć albo przynajmniej zakneblować. Ja naprawdę nie wiem, gdzie on się tych tekstów nauczył – młodszy z Kurów podrywał ją na każdym kroku a Bartek momentami zaczynał być nawet zazdrosny.
- Przecież wiesz, że wolę ciebie – musnęła ustami jego policzek.
- Całe szczęście – ten przechylił głowę tak, że ich czoła się ze sobą stykały.
- Ale, kto wie może za kilka lat, jak już staniesz się stary, gruby i brzydki to…- nie pozwolił jej dokończyć zamykając jej usta nachalnym, ale miłym pocałunkiem.
***
Lipiec minął zdecydowanie za szybko, sierpień też miał już kilka dni za sobą. Siatkarze wrócili na zgrupowanie a Zbyszek wraz z nimi. Choć brunet nie mówił o tym głośno czułam, że się martwi, czas się kurczył, a on nadal nie wrócił do pełnych treningów. Miałam wyrzuty sumienia, że w tych chwilach nie mogę być przy nim, już nie raz się o to kłóciliśmy, niestety w ostatnim czasie więcej się mijaliśmy niż byliśmy ze sobą i oboje znosiliśmy to równie źle. Zbyszek jednak upierał się, że mam startować w zawodach jakby nigdy nic i nie zwracać na niego uwagi, żeby to było takie proste. Dylan również nie zawsze był zadowolony z mojej postawy, często bywałam rozkojarzona, co podczas rajdu groziło wypadkiem. W niektórych chwilach zaczynałam żałować, że to Lewińsky jest moim pilotem, nie lubiłam tej dyscypliny jaką wprowadzał. Wiedziałam, że robi to dla mojego dobra i przynosiło to efekty, ale nie mogłam się do tego przystosować. Czasami tęskniłam za spokojnymi zimowymi miesiącami i błogim lenistwem, ale było to tylko krótkie chwile, przecież kochałam to, co robię i nigdy bym nie zrezygnowała z tego przez moje małe widzi mi się. Dzisiejszy wyścig pod Sanokiem mogłam uznać za udany, trzecie miejsce i odrobiona ogromna strata czasowa spowodowana przez usterkę, to był nie lada wyczyn. Dzięki temu miałam w sobie do teraz takiego powera, że mimo nalegań Dylana to ja siedziałam za kółkiem w drodze powrotnej do Bełchatowa, byłam jak w transie, uwielbiałam ten stan.
- Żanet masz gdzieś kartkę, chciałbym coś zapisać – zapytał brunet.
- Tak w schowku coś powinno być – nawet nie podejrzewałam co stanie się za kilka chwil. Nie zwróciłam za bardzo uwagi, że Dylan zamiast coś zapisywać zamilkł i bez ruchu wpatrywał się w wyciągnięta kartkę papieru, dopiero gdy ponownie się odezwał wszystko zaczęło się układać w jedną całość.
- Kiedy miałaś zamiar mi o tym powiedzieć?! – huknął tak, że aż się wzdrygnęłam, wybuch jego złości bardzo mnie zaskoczył ,zawsze starał się być spokojny.
- O czym? – pytałam, choć zdawałam sobie sprawę, o co mnie pyta.
- Zjedź na pobocze – ton jego głosu oznajmiał, że nie przyjmie żadnego sprzeciwu. Zrobiłam to, o co mnie poprosił.
- Co masz zamiar z tym zrobić?! – przystawił mi prawie pod nos dokument.
- Nic – sama nie wiedziałam czemu zdecydowałam się na tak zdawkową odpowiedź.
- Jak to nic, nie wkurwiaj mnie jeszcze bardziej! Czy ty wiesz jaka to dla ciebie szansa, w ogóle jak mogłaś im już dwukrotnie odmówić?! – nie musiałam na niego patrzeć i bez tego wiedziałam, że jego oczy ciskają gromy w moim kierunku.
- Jak to przeczytałeś, to doskonale wiesz, że nie mogę skorzystać z tej propozycji, bo wyjazd jest na trzy lata. Mam przecież studia – mówiłam do niego spokojnie, ale nie liczyłam, że Lewinskiego uspokoi mój wyważony ton głosu.
- Studia czy Zbyszka? Nie udawaj, że nie wiesz co tam pisze dalej. Kolejnej propozycji już nie dostaniesz, nie jako kierowca krajowy. Nie masz doświadczenia międzynarodowego, za rok nie licz na kolejny dar od losu – dobitnie chciał mi dać do zrozumienia o tym fakcie, tyle że ja o tym już doskonale wiedziałam.
- Ty nic nie rozumiesz. Tak chciałabym się sprawdzić w tym zespole, to dla mnie zaszczyt, ale nie wyjadę. Został mi rok, by zdobyć inżyniera, może później jakoś uda mi się tam dostać – miałam już wszystko przemyślane i liczyłam na łut szczęścia, że za rok może znów dostanę od nich szansę, choć wiedziałam, że taka możliwość będzie niewielka.
- Ty siebie słyszysz? Tutaj jest wyraźnie napisane, że albo teraz albo jak będziesz mieć sukces międzynarodowy. Gdzie ty masz zamiar to zrobić jak ciągle siedzisz w Polsce! – nadal wrzeszczał, przestało mi się to podobać.
- Paweł chciał żebym skończyła studia, miała zawód! – wspominając brata w moich oczach mimowolnie zalśniły łzy.
- Na pewno też chciał tego żebyś coś osiągnęła w tym co tak oboje kochaliście robić, a ty teraz zaprzepaszczasz szansę osłaniając się słabymi argumentami – dobił mnie, niestety miał niemal 100% racji. Miałam tego dość.
- Daj mi to! – wyszarpałam mu z ręki zaproszenie od najlepszego zespołu rajdowego w Stanach i wepchnęłam powrotem do schowka – Nie wtrącaj się, to moje życie i pokieruje, nim tak jak chcę! – odpaliłam ponownie Subaru dając mu do zrozumienia, że rozmowa jest skończona.
- Jeżeli zrezygnujesz twoja kariera stanie w miejscu – odezwał się na koniec . W samochodzie panowała taka cisza, że stała się nie do zniesienia. Mętlik w mojej głowie powiększał się. Trzy lata to stanowczo za dużo, gdyby to był rok mogła bym jeszcze się zastanowić a tak sama nie wiedziałam jak postąpić. Do tej pory byłam przekonana, że dobrze robię ,ale czy Dylan nie miał racji, że bezpowrotnie tracę to, na co czekałam od lat.
***
Z perspektywy Zbyszka…

Zerknął na komórkę, gdzie widniały cztery nieodebrane połączenia z obcego numeru, nie miał zamiaru oddzwaniać, ponieważ podejrzewał, że to jakiś dziennikarz. Odłożył telefon na szafkę a ten rozdzwonił się ponownie. Rozmówca, którego usłyszał po drugiej stronie bardzo go zaskoczył.
- Możemy się spotkać? - usłyszał po krótkim wstępie, który i tak nie był potrzebny, ponieważ poznał go po głosie.
- Jestem teraz w Spale, to raczej nie możliwe – nie miał zamiaru się z nim spotykać.
- Chodzi o Żanetę, to pilna sprawa – nie dawał za wygraną Zbyszek już dawno, by się zdenerwował, że Makowskiej coś się stało, gdyby nie to, że przed chwilą odczytał od niej sms-a.
- Nie możesz mi powiedzieć teraz – był już mocno zirytowany.
- To nie na telefon – odparł zdecydowanie Lewińsky.
- Dobra przyjedź dziś o 20, wyśle ci zaraz adres – zdecydował.
Resztę dnia miał kompletnie rozwaloną, ciągle myślał o tym czego może od niego chcieć Dylan. Resztką sił powstrzymał się przed tym, by zadzwonić do Żanety i wypytać ją, o co może mu chodzić. Dokładnie o umówionej godzinie czekał na niego przed ośrodkiem. Ten zjawił się tak jak obiecał.
- Nie będę niczego ukrywał i spytam wprost, wiedziałeś tym? – gdy tylko usiadł obok niego wyciągnął kartkę papieru i podał mu ją.
- Co, to jest …– Zbyszek tylko omiótł wzrokiem dokument –… i co to ma wspólnego ze mną?
- Przeczytaj to się dowiesz – zrozumiał, że, dopóki sam nie zapozna się z treścią dalsza rozmowa nie ma sensu. Szybko poznał zawartość dokumentu i gdy skończył już całkiem nie wiedział dlaczego ten zwrócił się z tym do niego.
- Wiedziałeś o tym ? – powtórzył Lewińsky, gdy ten złożył dokument.
- Nie – uciął szybko Bartman, nie miał pojęcia dlaczego Żaneta mu o tym nie powiedziała. To była dla niej ogromna szansa.
- Ona nie chce przyjąć tego zaproszenia. Zasłania się studiami, mi się wydaje, że chyba też nie chce ze względu na ciebie, nie wiem dokładnie. Jeżeli nie podejmie jakiejś decyzji to zaprzepaści daną jej szansę – wyjaśnił Dylan .
- Ale tutaj chodzi o umowę na 3 lata, ona chciała skończyć studia - Zibi dobrze wiedział, że blondynce bardzo zależy na wykształceniu.
- Mi też tak powiedziała, ale szczerze nie rozumiem jej. Niestety, jak tak dalej pójdzie to wierz mi ona już nie dostanie kolejnej propozycji. Nie startując tylko w krajowych rozgrywkach, to dla nich będzie za mało na kierowcę w jej wieku, choćby nie wiem jaki miała talent – tłumaczył mu dalej, Bartman zastanawiał się do czego prowadzić ma ta rozmowa.
- Mogę wiedzieć co ja mam z tym wspólnego? – podejrzewał, że w ich spotkaniu brunet pokrył jakiś cel.
- Ja znalazłem rozwiązanie, mogę zapewnić Żanecie miejsce w moim zespole na rok. To gwarantuje jej starty w Nowej Zelandii, Australii i Azji, zdobędzie doświadczenie i spełni warunek Racing Drive, by dostać kolejną szansę od nich. Rok to chyba nie koniec świata, wzięła, by dziekankę i potem wróciła skończyć studia. Potem już moja w tym głowa, by tam w Stanach o niej nie zapomnieli – widać było, że bardzo mu zależy, by Makowska wykorzystała dana szansę.
- Dlaczego to robisz? – zapytał Zbyszek, nie mógł do końca pojąc tej bezinteresownej pomocy – Co chcesz tym osiągnąć?
-Jestem to winien Pawłowi. Nie mam w tym żadnych ukrytych intencji. Pomagałem jemu, kiedy żył, teraz chcę pomóc Żanecie. Spróbuj ją przekonać do tego wyjazdu – ostatnie słowa go zamurowały.
- Czy ty w ogóle masz pojęcie o co mnie prosisz?! – zdenerwował się Zbyszek.
- Ty masz swoją siatkówkę, daj i jej szanse coś osiągnąć. Z resztą zrobisz jak zechcesz – zostawił go samego wracając do samochodu. Myśli chaotycznie zaczęły zalewać jego umysł. Miał nakłonić Żanetę do tego, by wyjechała na rok na drugi koniec świata. Miał sam popchnąć ją do tego, by znikła mu z oczu na tak długi czas. Miał spowodować, że to co jest między nimi zostanie rozdzielone setkami tysięcy kilometrów. Miał pozwolić, że to zbudowali się skończyło. Przecież wiedział, że związek rozdzielony taką odległością nie ma prawa bytu nie z jego i jej charakterem. Wiedział też, że Makowska się na to nie zgodzi.
   
Przyznać się, takiego obrotu sprawy to się żadna z Was nie spodziewała.
Jako, że nie należę do osób, które lubią rozwiązywać coś banalnie to, jak widać żadnego wypadku nie było. Żaneta cała i zdrowa i tak ma być. Namieszałam w tym rozdziale, ale doszłam do tego do czego dążyłam od początku jej historii.
Nie wierzę, że za tydzień prawie się będę tutaj żegnać :(