19 sierpnia 2012 roku.
Z
perspektywy Zbyszka…
„Chciałem ten świat odkrywać sam,
mówiłem przecież radę dam,
tak łatwo uwierzyłem w to, przepraszam.”
11 miesięcy i 17 dni. Cholernie długie 352 dni. Dni bez Niej. Ostatni raz widział się z Nią prawie rok temu. Gdyby mógł cofnąć czas zaśmiałby się prosto w twarz temu Zbyszkowi, który pozwolił Jej wyjechać. Myślał, że to będzie łatwiejsze, prostsze, ale tak nie było. Każdego dnia jego głowę zaprzątały myśli o Żanecie, wspomnienia wspólnie spędzonych dni, ciągle oglądał nakręcone przez nich filmiki, wtedy śmiech mieszał się z jego łzami. Zastanawiał się co u Niej, czy ułożyła sobie wszystko tak jak tego chciał? Czy odnalazła się w nowej sytuacji? Oczywiście mógł o wszystko wypytać Bartka, bo ten był na bieżąco z wiadomościami, ale bał się tego, że gdy usłyszy o Makowskiej zwyczajnie załamie się na dobre. Jedynie siatkówka dawała mu chwilowe ukojenie, ale wcale nie zapominał, wtedy o Niej. Każdy mecz, czy to w Cueno czy w kadrze grał dla Niej. Nadal nosił podarowaną przez Żanetę silikonową bransoletkę, dyskretnie całował ją przed wejściem na parkiet. Ona ciągle gdzieś była w jego własnym wnętrzu, w jego sercu, głowie, każdym skrawku skóry, tak naprawdę nigdy go nie opuściła, choć nie było Jej przy, nim. Tego był pewien. Myślał, że z biegiem czasu będzie mu łatwiej, że powoli zapomni, ale tak się nie działo. Nie mógł wyzbyć się miłości do Makowskiej i nawet nie próbował tego robić. Obiecał sobie przed rozpoczęciem Igrzysk, że nie ważne co się wydarzy na turnieju on spróbuje naprawić swój błąd. Teraz już dobrze wiedział, że nie próbując nawet stworzyć związku na odległość popełnił największy błąd swojego życia. To dlatego kilka dni temu poprosił Bartka o Jej aktualny adres i dlatego teraz szedł na linie mety, gdzie rozgrywany był rajd. Zawody już się skończyły, oznajmiał mu o tym zgromadzony przy podium tłum. Zawodniczki wychodziły na postument, by odebrać należne nagrody. Jako ostatnia na najwyższy stopień weszła Ona. Choć nie podejrzewał, że to mogło być możliwe była jeszcze piękniejsza niż kilka miesięcy temu, włosy były jeszcze dłuższe i bardziej poskręcane a na twarzy, mimo że nieco szczuplejszej malowały się zdrowe rumieńce. Tłum wiwatował, gdy w Jej rękach znalazł się olbrzymi puchar i, gdy wzniosła go w górę. Była szczęśliwa, spełniała swoje marzenia, tak jak tego chciał. Może, więc niepotrzebnie znów chciał stać się częścią jej życia? Ja widać tutaj w Nowej Zelandii osiągnęła to czego pragnęła od dziecka. Machała do ludzi, rozsyłała buziaki, to teraz był jej świat. Może nie było w nim już miejsca dla niego? Spojrzał jeszcze raz w stronę podium uśmiechając się smutno. Mimo tego, że gdy tutaj przyjeżdżał miał całkiem inne plany teraz zmienił decyzję. Nie chciał ingerować w Jej na nowo ułożony świat. On jakoś wytrzyma, wytrzymał prawie rok wytrzyma i więcej. Z łamiącym się sercem odwrócił się i ruszył w drogę powrotną wymijając nadal skaldujących ludzi.
***
„Spójrz, jak zmienił się nasz cały świat
Z dnia na dzień, ot tak znika po nas ślad
Gdzie jesteś Ty, gdzie ja pomóż mi odnaleźć sens
Kiedyś tylko My, był jeden tylko cel”
11 miesięcy i 17 dni. Cholernie długie 352 dni. Dni bez Niego. Ostatni raz widziałam się z Nim prawie rok temu. Gdybym mogła cofnąć czas ruszyłabym, wtedy w prawo ku Zbyszkowi i zapewne mimo jego protestów zostałabym w Polsce. Może, wtedy udało, by się nam przetrwać. Teraz nie miałam Go już u swojego boku, choć tak bardzo każdego dnia mi Go brakowało. Z biegiem dni nie przestało boleć, wspomnienia nie wyblakły, wciąż były żywe wręcz namacalne. Nie było wieczoru bym o tym nie myślała, nie myślała o Nim, o tym co u Niego. Choć wiedziałam, że oglądanie spotkań naszej kadry mi nie pomoże, a co najwyżej pogorszy mój stan wyszukiwałam każdą możliwą relację w Internecie. To był mój jedyny łącznik ze Zbyszkiem. Rozmawiając z Bartkiem czy Justyną unikałam tego tematu, by i tak nie rozdrapywać jeszcze nie zabliźnionych ran. Miałam to, co chciał żebym miała i kochałam to równie mocno jak nienawidziłam. Ta nienawiść dawała mi siłę i determinację, by przeć naprzód. Każdy kolejny rajd, przejechany kilometr pomagał mi w jakimś stopniu. Mknąc przed siebie odzyskiwałam spokój i ukojenie. To pomagało mi przetrwać. Wznosząc puchar w górę poczułam jak bransoletka zsuwa się pod rękaw kombinezonu, w ostatnim czasie trochę schudłam i ta nie okalała już mojego przegubu tak szczelnie, jak wcześniej. Jednak ani myślałam, żeby jej nie nosić, zawsze po wyścigu lądowała na mojej lewej ręce przypominając mi o tym, że nadal Go kocham i to się nigdy nie zmieni. Niedługo miałam wracać do Polski, bałam się tego powrotu i na poważnie zastanawiałam się nad tym czy nie zostać tutaj na stałe, studia i tutaj mogłam skończyć. Wiedziałam, że to pewien sposób ucieczka, ale nie byłam do końca pewna czy jestem gotowa zmierzyć się z tym co zastanę na miejscu. Spojrzałam na tłum wiwatujących ludzi, niedaleko stała ekipa zespołu Dylana, mojego zespołu, dzięki ich pracy odbierałam teraz tytuł najlepszego kierowcy sezonu. Dalej stali znajomi z innych ekip, wszyscy się tutaj bardzo zaprzyjaźniliśmy. W tym zbiegowisku mignęła mi znajoma twarz. Skarciłam się w myślach, że znów to się dzieje, już nie pierwszy raz wśród tłumu ludzi widziałam Zbyszka. Odwróciłam prędko wzrok, by nie patrzeć w tamtą stronę, jednak moje oczy jakoś samoczynnie ponownie tam zawędrowały. Sobowtór Zibiego właśnie się odwrócił i przepychał między zgromadzonymi. Robił to tak samo, jak Bartman, to był jego chód, jego ruchy i jego postawa. To był po prostu On. Nie wiedziałam co się dzieje. Skoro tu przyjechał dlaczego odchodzi? Czy to się dzieje naprawdę? Wcisnęłam puchar w ręce Dylana i wbiegłam w ten tłum tracąc Go z oczu z każda chwilą coraz bardziej. Ludzie mi nie pomagali, nie wiedzieli co się stało, że znalazłam się między nimi.
- Zbyszek! – krzyknęłam za brunetem, który był tak bardzo do niego podobny, ale nie zareagował. Może to wcale nie był On? A moje jednak On, tylko mnie nie słyszał?
Rozpierając się łokciami pokonała kilka kolejnych metrów, niestety odległość między nami się nie zmieniła.
- Zbyszek! – zrozpaczona wykrzyczałam Jego imię jeszcze raz bez jakiejkolwiek nadziei, że tym razem mnie usłyszy.
***
24 sierpnia 2013 roku.
„Tylko z Tobą chciałam tak po prostu dogonić marzenia”
Polski klimat, polskie lato. Stęskniłam się za tym i naprawdę brakowało mi tej naszej polskiej pogody, tak pięknej i tak nieobliczalnej zarazem. Dziś dzień był wyjątkowo udany pod względem aury i wszystko zapowiadało się wyśmienicie. To właśnie o naszą pogodę wszyscy w ostatnich dniach martwiliśmy się najbardziej, by przypadkiem nie pokrzyżowała tego co zaplanowaliśmy. Czas mnie naglił, jeżeli za chwile nie zjawię się w pokoju Bartka to znając jego i powagę dzisiejszego dnia rozniesie moją osobę w pył. Ale już jestem, bez pukania wchodzę do hotelowego pokoju i zastaje przyjaciela siedzącego na łóżku, który ze zdenerwowania wygina palce w każdą możliwą stronę. Tak Kurek nic się nie zmienił, na zawsze pozostanie tym samym Kurkiem.
- Żaneta wreszcie! – podniósł się, jednak zaraz ponownie siada na łóżku.
- Przepraszam. Ale będę to powtarzać bez końca to wasza wina. Wszystko przez ten pomysł, że mam być twoim świadkiem i tak czuję się jakbym pełnia tę funkcję zarówno u ciebie jak i u Tyny, bo ona też ze wszystkim lata do mnie. Musiałam pomóc jej przy sukni – na wzmiankę o jego przyszłej żonie Bartosz momentalnie uspokaja się. Tak, za niecałą godzinę powiedzą sobie sakramentalne i upragnione „ Tak”. Jestem ogromnie szczęśliwa z tego powodu i choć w moim życiu tak wiele się pozmieniało i widywaliśmy się bardzo rzadko to czułam, że tych dwoje od zawsze było dla siebie stworzonych.
- Dawaj tę krawatkę – sięgnęłam za szatyna po czerwoną krawatkę którą wreszcie zawiązałam jak należy po kilku nieudanych próbach.
Wiedziałam, że to będzie najszczęśliwszy dzień w życiu Bartka. Gdy będzie mógł wyznać wieczną miłość tej którą kocha, w bajkowej scenerii, w gronie rodziny i przyjaciół. Wiedziałam również, że to wszystko przebije nowina którą Justyna zakomunikuje mu podczas wesela, to, że za niespełna 8 miesięcy zostanie tatą. Późnie jeszcze ja sama miałam mu coś do powiedzenia.
Ostatnie minuty spędziliśmy na rozmowie o tym co było i będzie i chociaż mieliśmy już te dwadzieścia kilka lat na karku to ja nadal czułam się, jak wtedy gdy byliśmy dzieciakami.
….szum Bałtyku, skrzek mew i zachodzące słońce. Wokół piasek, rozsypane płatki czerwonych róż i prywatna plaża przy sopockim hotelu. Justyna z Bartkiem chcieli mieć właśnie taką ceremonię zaślubin i mimo tego, że mieli z tym sporo pracy udało się. Dookoła biało czerwone barwy tak jak oboje pragnęli. Justyna w białej sukni z czerwonym dodatkiem i bukietem róż oraz frezji, ja również w czerwonej sukni a On jako świadek swojej siostry pod czerwony krawatem i różą w klapie garnituru. Siedzimy za przyszłym małżeństwem rzucając sobie krótkie, ukradkowe spojrzenia. Role się odwróciły, to nas wszyscy posadzili, by kiedyś na ich miejscu, a jednak to tych dwoje się tam znajduje. Czuję Jego spojrzenie na mojej twarzy nie mogę się powstrzymać, by nie spojrzeć w tak kochane przeze mnie tęczówki. Wpatrują się one we mnie z miłością i dobrze wiem, że On w moich widzi dokładnie to samo. Delikatnie bierze moją wolną od bukietu dłoń i ściska w subtelnym uścisku. Już wiem, że nigdy nie pozwolę sobie ponownie Go stracić, bo to zbyt wiele nas kosztowało.
Wtedy po rajdzie, gdy biegłam za Zbyszkiem usłyszał moje wołanie. Nasze ponowne spotkane było pełne emocji i łez, ale oboje już, wtedy wiedzieliśmy, że będziemy walczyć, że nie odpuścimy już nigdy. Zamieszkaliśmy razem we Włoszech, gdzie Zibiego nadal obowiązywał kontrakt, mi udało się znaleźć dobry zespół rajdowy i dzieliłam to wszystko ze studiami, które przechodziłam w trybie indywidualnym. Bartek miał rację, że wszystko można ze sobą pogodzić. Już nikt z nas nie myślał o Racing Drive, to, co miałam u boku Zibiego wystarczało mi w zupełności.
…staliśmy wtuleni w siebie patrząc jak Justyna z Bartkiem wirują na parkiecie w rytm „My Heart Will Go On” Celine Dion. Moją głowę zalewała fala miłych rozmyślań jak będzie wyglądało teraz nasze życie. Od tego sezonu klubowego Zbyszek wraz z Bartkiem znów znaleźli się w jednym klubie, gdzie mieli przywdziać barwy włoskiej Modeny. Z racji tego, że ja z Zibim już zadomowiliśmy się na dobre w Italii świeżo upieczeni państwo Kurek mieli przyjechać na gotowe. Najpierw czekała nas jeszcze batalia o Mistrzostwo Europy rozgrywana na naszych i duńskich ziemiach.
- Wypijmy za zdrowie Młodej pary – poprosił spiker a kieliszki poszły w górę. Umoczyłam w szampanie tylko kąciki ust. Justyna w tym czasie wykonała podobny gest, obdarzyłyśmy się wzajemnie porozumiewawczym spojrzeniem i delikatnym uśmiechem.
Wesele trwało, gdy Tyna
ogłosiła wszystkim, że najpóźniej w marcu na świat przyjdzie mały Kurek na sali
wśród gości zapanowała euforia, nie wiem czy przypadkiem, bardziej szczęśliwy
nie był Zbyszek, bo Bartek w pierwszej chwili zaniemówił, to Zibi ogarnął się
pierwszy porywając w ramiona swoją siostrę.
…siedziałam na ławeczce wsłuchując się w szum pobliskiego morza i wdychając nocna bryzę, która mnie otaczała. W oddali orkiestra przygrywała „Daj mi tę noc” a męska część gości wtórowała wokaliście jak tylko mogła najlepiej.
- Tutaj się mi schowałaś – usłyszałam głos Zbyszka stojącego zaraz za mną.
- Musiałam chwilę odpocząć – nie kłamałam, mój organizm w ostatnim czasie serwował mi to czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam
- Dobrze się czujesz?- pytał mnie troskliwie.
-Tak, potrzebowałam tylko paru minut. Możemy już iść – mogłam wrócić do hotelu, by oddać się ponownie tej szalonej zabawie.
-Wiesz co, zazdroszczę im – powiedział niespodziewanie.
- Czego, przecież my też jesteśmy szczęśliwi – zaznaczyłam, widziałam w tej nikłej poświcie w oczach Bartmana błysk w oku, który mówił mi, że ten coś knuje.
- Wiem, ale ja chcę być jeszcze bardziej szczęśliwy, o ile to jeszcze możliwe – uklęknął przede mną pokazując mi pierścionek, który ściskał w placach. – Wyjdź za mnie – nie czekał na odpowiedź, przecież i tak dobrze ją znał, wsunął pierścionek na palec.
- Oczywiście, że za ciebie wyjdę, ale muszę ci coś powiedzieć – starałam się zachować powagę, ale z każdą chwilą coraz bardziej rozpierała mnie radość od środka. Zbyszek czekał cierpliwie aż dokończę to, co zaczęłam. – Jestem w ciąży, obie z Justyną najprawdopodobniej urodzimy w podobnym terminie… – chciałam coś jeszcze dodać, ale utonęłam w szczelnym uścisku zbyszkowych ramion a jego usta szybko odnalazły moje.
„Miłość może dotknąć nas jeden raz
I trwać całe życie
I nigdy nie przeminie”
Koniec!
Chciałam to skończyć właśnie tak.
Długo zastanawiałam się nad epilogiem i nie mogłam się na nic sensownego
zdecydować, aż wreszcie w pewne zimowe popołudnie na spacerze z moim psiakiem
mnie olśniło. Jak zwykle pewnie nie zadowoliłam wszystkich, ale cóż taki jest
ten świat a ja się już chyba do tego przyzwyczaiłam.
Dziś żegnamy się z Żanetą, Zbyszkiem, Bartkiem i Justyną. Z ciężkim sercem, ale jestem szczęśliwa, że to opowiadanie powstało w całości, bo miałam różne chwile przez te18 miesięcy jakie z Wami i z tymi bohaterami spędziłam. W każdym z nich była cząstka mnie. Dziękuję jeszcze raz Wam za to, że byłyście ze mną przez ten czas, za wsparcie, którego czasami potrzebowałam, za śmiech i łzy, gdy czytałam wasze opowiadania.
Dziś żegnamy się z Żanetą, Zbyszkiem, Bartkiem i Justyną. Z ciężkim sercem, ale jestem szczęśliwa, że to opowiadanie powstało w całości, bo miałam różne chwile przez te18 miesięcy jakie z Wami i z tymi bohaterami spędziłam. W każdym z nich była cząstka mnie. Dziękuję jeszcze raz Wam za to, że byłyście ze mną przez ten czas, za wsparcie, którego czasami potrzebowałam, za śmiech i łzy, gdy czytałam wasze opowiadania.
Dziś jest też wyjątkowy dzień, nie tylko Zbyszek ma dziś urodziny, dziś urodziny obchodzi też blogowa Melody, właśnie dwa lata temu zostawiłam pierwszy wpis w tym blogowym świecie. Zbyszkowi życzę szczęścia na boisku i po za, nim, miłości takiej jak w niektórych opowiadaniach, szczerej i bezgranicznej oraz zdrowia i worka medali. Sobie sama nie wiem czego życzę, bo jestem teraz na zakręcie i nie bardzo wiem, co będzie dalej z tą blogową Mel.